Twilight, New moon,Eclipse, Breking Dawn / Saga Zmierzch (2008-2012)
Nie szczególnie palę się do napisania tej recenzji, ale z uwagi na popularność tych filmów nie mogę ich po prostu olać. Właśnie taki stosunek mam do tych produkcji: OLEWCZY. Ani mnie nie ziębi jego istnienie ani nie grzeje. Nie jestem rozentuzjazmowaną fanką, ani zagorzałą przeciwniczką.
Historia miłości wampira Edwarda i nastolatki Belli stała się kasowym hitem. Pierwszy film z serii powstał w 2008 roku. Od tamtej pory trwa nieustający szał i wojenna zawierucha. Piszczące miłośniczki sagi wydrapują oczy krytykom. Szanujący się krytyk filmowy, który jeździ po „Zmierzchu” kojarzy mi się z alpinistą, który rezygnuje ze wspinaczki na Everest żeby wejść na Gubałówkę.
A wszytko zaczęło się od mało utalentowanej kury domowej Stephanie Mayer, która napisała kilka książek. Czytałam je niegdyś w ramach wakacyjnego odmóżdżenia i powiem, że dostałam od tej książki to czego chciałam – odmóżdżenia. Porównywanie Serii Mayer z „Kronikami Wampirów” Anne Rice, choć nagminnie występujące, wydaje się bezcelowe nie tylko ze względu na prezentowaną treść, ale również na formę.
„Zmierzch” nie posiada żadnych walorów literackich, o których można by podyskutować. Do bólu prosta forma przypomina to co można poczytać w zeszytach gimnazjalistek aspirujących do roli pisarek. Nie mówię, że to źle- to raczej kwestia oczekiwań. Jeżeli ktoś lubi bardziej złożone zdania to oczywistym jest że „Zmierzch” nie będzie dla niego stanowił nawet najmniejszego intelektualnego wyzwania. Wszystkie części powieści stoją na tym samym poziomie.
Co się tyczy filmów:
Każdy z nich miał niebagatelnie duży budżet. W rolach głównych bohaterów obsadzono mało znanych aktorów. Tu powinnam napisać beznadziejnych aktorów. Ale wcale Stewart i Pattisona nie uważam za takie dno. Niesprawiedliwe z resztą jest ocenianie ich tylko i wyłącznie poprzez pryzmat ról w „Zmierzchu”, bo jak można oczekiwać wspaniałej kreacji aktorskiej dla postaci, która jest zupełnie płaska? Zagrali to co mieli zagrać: Edward miał być neurotykiem, a Bella zahukaną szarą myszką. Jako jednostki nie reprezentują sobą absolutnie nic interesującego jednak ich związek jest dla miłośników romansów tworem iście astralnym:)
Pattison bardzo dobrze sprawdził się w roli młodego Salvadora Dali w filmie „Popiołki”, natomiast Stewart bardzo dobrze poradziła sobie w filmie „Speek”.
Ad. fabuły: W pierwszej części filmu widzimy kiełkujący romans dwójki bohaterów zadający kłam przekonaniom, że przeciętniaczka i szaraczka nie może spotkać księcia z bajki. Na prawdę to takie dziwne, że taka historia znalazła wiele zwolenniczek?;)
Druga część do dramat porzucenia. Edward odchodzi, bo uważa, że jego ukochana zasługuje na coś lepszego. Normalnego. Muszę przyznać, że złamane serce Belli wypada całkiem wiarygodnie. Jako egzaltowana smarkula też cierpiałam katusze odtrąceń i mimo iż okoliczności nie były tak fantastyczne to w zachowaniu Belli odnajduję elementy moich nastoletnich dramatów (Boże, kiedy to było:)
Część trzecia też już innego rodzaju dylematy. Mamy tu wątek miłosnego trójkąta w wersji oczywiście stosownie odrealnionej. Bella kocha swojego wampira, ale i wilczek zalotnie łypie na nią swoim ciemnym okiem. Co tu zrobić? Wbić sobie drzazgę w brzuch i uratować sytuację.
Część czwarta przynosi długo oczekiwaną szczęśliwość. Kompleks niższości, porzucenia i zdrada zostały już przerobione teraz czas na pierwszą kopulację. Tu też pojawia się problem, bo jak silny wampir ma bez uszczerbku na zdrowiu kochanki zdeflorować błonę. Ona chce, a on nie. Cichaczem przemycane są tu mormońskie wartości (Mayer jest mormonką jakby kogoś to ciekawiło). Swoje idee ucieleśnia w postaci Edwarda, który uznaje seks tylko po ślubie z obawy przed ogniem piekielnym. Bella godzi się na ślub i w czasie miesiąca miodowego w końcu doświadcza (mocno ocenzurowanego) seksu z ukochanym. Źle to się dla niej kończy bowiem zachodzi w ciążę. Tu mamy kolejne dylematy, bo wampirzy płód jest niebezpieczny dla rodzicielki. Na panel dyskusyjny wkraczają zdrowy rozsadek i znowu mormońskie wartości. Ostatecznie aborcja nie może wejść w grę. Bella rodzi i umiera. Koniec.
Przez wszystkie części Bella próbuje przekonać Edwarda by zmienił ją w wampira. Edward tego nie chce- tak, ogień piekielny- ale wobec śmierci Belli nie ma innego wyjścia. Lepsza Bella wampir niż Bella trup. Więc Bella ostatecznie zostaje wampirem, jak nietrudno się domyślić zwykłe dylematy i problemy nowo narodzonego wampira są jej obce. Wszyscy są szczęśliwi, dziecko pięknie rośnie i nawet ma już kandydata na męża w osobie wilczka Jackoba. Mayer jak zwykle z drażniącą prostolinijnością wybrnęła z niezręcznej sytuacji. Tu powraca wątek konfliktu z Volturii, który pojawiał się nieodmiennie od drugiej części filmu.
Owi Volturi są dość interesującymi postaciami. Chyba spośród wszystkich pojawiających się tu wampirów najbliżej im do ich bardziej klasycznej postaci, którą znamy z powieści Anne Rice. Liczyłam, że wreszcie wezmą się za bary z rodziną Edwarda, ale niestety, finałowa walka wszystkich części sagi okazuje się tylko intensywną wizją siostry Edwarda. Szkoda. Pamiętam, że bardzo rozbawił mnie fakt, że przywódcę najstarszego rodu wampirów, przewódce Volturi, gra ten sam aktor, który wciela się we władcę Lykan w „Underwoldzie”:)
Skrót fabuły wszystkich części, który tu przedstawiałam chyba nie pozostawia wątpliwości iż Zmierzch jest niczym innym jak zwykłą romansową historią dla nastolatek, tyletyle że uzupełnioną o fantastyczne wątki.
Co jest rażące- wszystkie nastoletnie dylematy z jakimi boryka się bohaterka: miłość, porzuceni, zdrada, ciąża, zostają spłaszczone i uproszczone do bólu. Nie ważne co się stanie, zawsze nastąpi banalny happy end. Wampirze dylematy również z daleka omijają dwójkę głównych bohaterów. Rządzą krwi? Ależ skąd Edward świetnie sobie radzi, Bella jest mistrzynią powściągliwości. Problem z technikami rozrodczymi u wampirów? Znowu nasi bohaterowie są lepsi niż reszta świata. Podobnie jak postaci: papierowe laleczki, zawsze jednoznacznie złe, albo jednoznacznie dobre. Nie ma tu żadnych szarości. Tryumf dobra nad złem również jest do bólu oczywisty.
Świat wampirów kojarzony jest nieodmiennie z mrokiem, nie ze światłością. Tu wampiry nie umierają na słońcu lecz lśnią fantastycznym, diamentowym światłem. Paradoks. Trąci to profanacja świata wampirów. Przyznam, że do mnie takie rozwiązanie w ogóle nie trafia. Wampiry w „Zmierzchu” zostały wykastrowane ze swojego wampiryzmu. Oczywiste jest, że to znacznie zmienia grupę odbiorców, do których zazwyczaj kierowane były Vampire movie.
Z tym słodkim, miłym i sympatycznym obrazem wampirów silnie kontrastują zdjęcia w filmie. Utrzymane raczej w posępnych barwach, wydają się lodowato zimne. Są bardzo udane- moim zdaniem. Co do muzyki filmowej, momentami nie najgorsza, są bardziej udane fragmenty.
Z oceniania filmu pragnę się wymiksować- raczej nie należę do grupy odbiorców do których był on kierowany.