Bilet w tamtą stronę – Marcin Kowalczyk
Zacznę od wyznania. Uwielbiam pociągi. Spędziłam w nich sporo życia, bo jako szczęśliwa posiadaczka przypadłości zwanej chorobą lokomocyjną tylko nimi mogłam bezpiecznie podróżować, pojazdy szynowe nie wywoływały u mnie przykrych dolegliwości. Można powiedzieć, że dzięki temu między mną, a koleją zawiązała się specyficzna więź. Świat kolejnictwa mnie pociąga i przyciąga w jakiś nieokreślony bliżej sposób więc gdy lata temu dorwałam zbiór “Demon ruchu” Stefana Grabińskiego dostałam niemal olśnienia. To było takie odczucie jakbym wróciła do domu, czy coś. Kiedy wypatrzyłam w propozycjach wydawniczych IX zbiór opowiadań grozy ze starą lokomotywą na okładce, zatytułowany “Bilet w tamtą stronę” wiedziałam, że biorę ten bilet w ciemno, wsiadam i jadę. Zbiór złożony z dwudziestu opowiadań czytałam bardzo długo. I nie dlatego, że lektura była męcząca. Dawkowałam sobie przyjemności, bo dobrego horroru kolejowego ze świecą szukać. Czytałam więc po jednym opowiadaniu dziennie.
Co w czasie lektury najbardziej rzuciło mi się w oczy to ogromna miłość autora do pociągów i wszystkie co z nimi związane. Marcin Kowalczyk z wykształcenia chemik, niegdyś nauczyciel, obecnie pracownik kolei swoje króciutkie opowiadania tworzył od lat. Większość z nich przesiąknięta jest fachową terminologią wprowadzając czytelnika w arkana wiedzy o kolejnictwie, ale mnie to oczywiście nie przeszkadzało. Miło słuchać, gdy ktoś prawi z pasją. Oczywiście pojawiły się tu opowiadania, które spodobały mi się mniej od innych, ale ogólny poziom jest wyrównany.
Autor buduje proste w formie i raczej nieskomplikowane treściowo opowieści. Mają one jednak siłę przekazu. A jak pisał Grabiński to w codzienności można znaleźć pierwiastek niesamowitości. Właśnie czegoś takiego dokonał autor. Nierealność, drugie dno tego co ktoś inny nazwałby przygodami kolejarskimi wyczuwa się już od pierwszych stron. W tych historiach pobrzmiewają echa poprzednich epok gdy kolej jako technologiczne novum budziła niepokój. Możliwość szybkiego przemieszczania się była jak metafizyczne doświadczenie. Zatapiając się w historiach spisanych przez Kowalczyka trafiamy wprost z peronu jakieś zapomnianej stacyjki do innego świata, niedostrzegalnego gołym okiem. Mimo, że praktycznie każde opowiadanie to inna opowieść wszystko łączy się osobami Covalusa i jego przyjaciela Koloty. Tego pierwszego poznajemy jako dróżnika by pożegnać jako śledczego badającego katastrofy kolejowe. Myślę, że to postać z którą możemy utożsamić autora.
Każde z dwudziestu opowiadań dotyczy tajemniczej sytuacji z jaką stykają się bohaterowie. Przeklęte wagony, wagony noszące piętno tragicznych historii, nadprzyrodzone wydarzenia obok zwykłych ludzkich tragedii. Jeśli miałabym wybrać ulubione- muszę się wyzbyć mani opisywania każdego opowiadania jakie znajduje się w zbiorze – postawiłabym na “Kota”. Ono otwiera zbiór i stanowi swego rodzaju step do całej sentymentalnej podróżny. Podobnych wzruszeń doświadczyłam przy “Jełopie”. Są to chyba najdalsze od klasycznego rozumienia grozy opowiadania, ale zrządzaniem losu najbliższe mojemu sercu. Z klasyczną tajemnicą i śledztwem prowadzącym do jej rozwikłania mamy do czynienia w “Wagonie” i “Nastawni“. Zbiór kończy inny z moich faworytów, chyba najbliższy klimatem i treścią temu co pisywał Grabiński, czyli “Bilet” opowieść o przeznaczeniu i metafora nieuchronności. Szczerze Wam mogę zadeklarować, że zbiór Marcina Kowalczyka uważam za jedną z najlepszych rzeczy jaką przeczytałam w 2020.
Moja ocena: 9/10
Dziękuję wydawnictwu IX