Dziewczynka, która za bardzo lubiła zapałki – Gaetan Soucy
Tę przedziwną, na swój sposób przerażającą i przede wszystkim niezwykle oryginalną książkę nabyłam na wyprzedaży za 4 zł. Często takie skarby można złowić za bezcen, gdyż z nieznanych mi przyczyn po normalnej cenie książka słabo się sprzedaje.
W przypadku „Dziewczynki, która za bardzo lubiła zapałki” z jednej strony jestem tym zdziwiona, bo jak tak wartościowa książka może leżeć w koszu razem kiepsko poczytnymi książkami kulinarnymi, mini słownikami i kolorowankami dla dzieci, z drugiej w pewnym sensie rozumiem dlaczego ma tak niewielu fanów…
Zaznaczę, że nie jest to książka łatwa miła i przyjemna. Zarówno jeśli chodzi o treść jak i o formę. Oj, szczególnie jeśli chodzi o formę, ale o języku będzie później.
Jest to krótka opowieść obejmująca wydarzenia z dwóch dni, których bohaterami są teoretycznie dwaj chłopcy, teoretycznie dzieci. Teoretycznie żyjące na jakimś odludziu, teoretycznie w zeszłej epoce… Takie wrażeni mamy na początku lektury.
Jak dalecy jesteśmy od prawdy i jak bardzo daliśmy się wyprowadzić w pole przekonamy się mniej więcej w połowie opowieści.
Nie jest to tego typu książka, w której demaskujemy straszną tajemnice szybko i sprawnie pomimo usilnych starań autora byśmy trwali w niewiedzy do ostatniej kartki powieści. Tu śledzimy pozornie prostą historię, z której co i rusz wyłania się coś co totalnie zbija nas z tropu.
Pierwszy z bohaterów jest jednocześnie narratorem opowieści. Opisuje wszystkie wydarzenia rozgrywające się w jego domu z pieczołowitą dokładnością. Nie dla przyjemności, o nie, nie. Zadanie prowadzenia tego typu kroniki zostało mu powierzone przez ojca. Początek opowieści przypada na poranek, w którym nasz narrator i jego brat odnajdują ojca martwego.
„Musieliśmy, brat i ja, wziąć wszechświat w swoje ręce, gdy pewnego ranka, tuż przed świtem, tata cichaczem wyzionął ducha”
Dwoje dzieci, które wiedzę o świecie czerpią jedynie z opowieści ojca, oraz sterty „słowników” muszą poradzić sobie z nową sytuacją. Nasz narrator bierze na siebie zadanie zdobycia trumny umożliwiającej pochówek taty. Wyprawa do odległego miasteczka staje się dla bohatera mistyczną przeprawa do innego świata.
Wyobraźcie sobie, że żyjecie w totalnym odizolowaniu, a wszytko co wiecie o świecie i o sobie to to, co przekazał wam surowy ojciec i stare księgi. Jakie mogą was spotkać niespodzianki, gdy zaczniecie wychylać się po za granice tego „sztucznego” w pewnym sensie, świata?
Książka aż kipi od tajemnic i niedomówień. Widzimy świat oczyma osoby, która w jakiś sposób wypacza rzeczywistość, ale nie dla tego, że jest nienormalna, nawiedzona, czy coś w tym rodzaju.
„Kuchnia naszego ziemskiego bytowania”,”drewunia”, „Sprawiedliwa kara”, „kwestorz skaczący na jednej nodze”, i do tego trup ojca na stole. Wszytko to wzbudza grozę jedyną w swoim rodzaju: grozę niewiedzy. Czytelnie zupełnie nie może ogarnąć o co tu chodzi?!
Sprawy nie ułatwia dziwaczny język powieści. Zdania są skonstruowane w delikatny sposób mówiąc:nietypowo. Nie dlatego, że narrator używa jakiś słów z kosmosu, wszystkie wyrazy są powszechnie znane, mogą co najwyżej trącić lekkim archaizmem, ale to właśnie sposób ich łączenia ze sobą sprawia, że nasz umysł musi wkroczyć na wyższe obroty, aby zrozumieć, o czym jest akurat mowa. A zrozumienie języka jakim operuje narrator jest niezbędne dla zrozumienia fabuły powieści.
„Granice naszego języka są granicami naszego świata”.
Moja ocena: 10/10