Wieża sokoła – Katarzyna Rogińska
„Wieża sokoła” to druga „pełnometrażowa” powieść Katarzyny Rogińskiej, z której twórczością miałam okazję zapoznać się w zbiorach opowiadań „Halloween” oraz „Mogliby w końcu kogoś zabić”. Mamy w niej zawarte elementy horroru, kryminały i thrillera z elementami psychologicznymi.
Książka wpadała mi w oko za sprawą… okładki. Wiem, straszny banał:) Opis książki umieszczony z tylu okładki w żaden sposób nie oddaje jej treści. Spodziewałam się banalnej historii o imigrantce, która zostaje uwiedziona przez polskiego bogacza wywieziona do naszego barbarzyńskiego kraju a następnie… „czeka ją to, czego nie zobaczyłaby nawet w najstraszniejszym filmie”. Tu spodziewałam się sprzedania do burdelu, na części w ostateczności uwięzienia w charakterze niewolnicy seksualnej. A tu taki klops…
Narracja powieści została rozdzielona pomiędzy trzech narratorów. Pierwszym jest Dymitra młoda Greczynka – poznajemy ją jako pyskatą i nawiną bananową panienkę, którą spotyka hańbiący przymus pracy fizycznej w pensjonacie znajomego jej ojca. Tam dziewczyna poznaje tajemniczego Edwarda o oczach jasnych jak u psa husky. Gorące dziewczę wpada w sidła miłości i jeszcze tego samego lata ląduje w Polsce. Edward nie zamierza jej sprzedać, wybebeszyć, ani nawet przelecieć. Po co mu więc młoda ciemnooka Dimitra? Tu Rogińska do prawdy puściła wodze fantazji.
Nie wiem, czy powinnam dokładnie zdradzić tożsamość dwóch pozostałych narratorów, więc tylko rzucę mały kąsek na pożarcie przyszłemu czytelnikowi: Drugi narrator to … psychopata. Zdiagnozowany ma co prawda zespół Aperta, ale nie przeszkadza mu to w kultywowaniu zbrodniczych działalności. Jego postać jest nakreślona w tak brawurowy sposób, że można się „zakochać”. To zakochanie to ironia of course🙂 W tych fragmentach najlepiej widać doskonały warsztat pisarski Rogińskiej, a także profesjonalne podejście do tematu zaburzeń. Warto wiedzieć, że Rogińska zawodowo zajmuje się psychologią, co bardzo służy jej umiejętności kreowania wiarygodnych i ciekawych postaci. Jako neofita w tej samej dziedzinie szybko bym zwąchała jeśli pani Rogińska zaczęłaby uprawiać pseudopsychologię. (Takich pisarzy o zgrozo nie brakuje, w wyniku czego mamy postaci sodomitów opartych na jednym i tym samym schemacie wyciągniętym żywcem z biografii Ed’a G.- „bo on tak kochał mamę…”)
Trzeci narrator to mój faworyt. Czytając recenzje innych czytelników zauważyłam lekkie kręcenie nosem na postać Kociary. Czemu? Nie lubią ludzie kotów? Postać Kociary jest najbardziej wielowymiarowa moim zdaniem. Ani dobra ani zła. Ot kobieta mająca swoje własne (interesujące) paranoje i kierująca się w życiu sobie tylko znanymi regułami.
Każdemu z bohaterów tej krótkiej powieści autorka poświeciła stosownie dużo uwagi, ale nie tyle żeby czytelnika zamęczyć. Nie trudno utożsamiać się z każdą z postaci. Nawet racje „maszkaronka” są przedstawione w taki sposób, że czytelnik może uzyskać pewien rodzaj wglądu w jego psychikę i zrozumieć, w pewnym stopniu jego działania.
Mamy tu sporo interesujących wątków, choć lekkim przegięciem moim zdaniem było wikłanie w to wszystko wojenne zawieruchy. Postać kociary, której sprawa dotyczy zyskała by na tajemniczości gdyby autorka nie wywlekała wszystkich jej flaków czytelnikowi pod nos. Ale to nic:)
Klimat całej opowieści mocno trzyma za gardło, ale nie uświadczymy tu porażającego wysypu brutalności. Chociaż to też może zależeć od osobistych „granic” czytelnika. To, co mi podniosło ciśnienie u innego człowieka mogło spowodować roztrój żołądka. Były też momenty, że łezka mi się w oku zakręciła – ach, te zwierzęta.
Co się tyczy formy: Powieść językowo bardzo przystępna, błyskotliwa, momentami zabawna w nieco niestosowny sposób. Czytelnikowi mogą pod tym względem jedynie przeszkadzać z lekka rzucane terminy diagnozy psychologicznej. Rogińska jednak nie przepisuje tu całego DSM IV, więc nie trzeba uciekać w panice.
Książkę połknęłam w dwa wieczory (gdyby nie głupi egzamin to wystarczył by jedn). Szczerze mogę polecić i polecać będę.
Mały fragment ( zawiera SPOILERY):
Co więc mamy w sprawie? Zaginioną Greczynkę, która woła o pomoc w snach malarza, pogrzebana żywce. Rozpytywanie kota Mratawoja, który stwierdza, ze w odwiedzanym miejscu poza żarciem ciekawi go „ciemność, zapach zaznaczenia i nieszczęście”. Zeznania kota Juliusza, dotyczące momentu śmierci ludzkiej samicy, która była tak słaba, że nie potrafiła obronić swoich misek. Wizję lokalną z wyżej wymienionym kotem, który pokazał miejsce zdarzenia i potwierdził zgon samicy. Białe oczy i słuszne oburzenie doktora Edwarda, który był na tyle zapobiegliwy, że nawet przyniósł ze sobą na przesłuchanie postanowienie o ubezwłasnowolnieniu żony. Nad wyraz inteligentne oczy ekshibicjonistycznego ogrodnika-maszkarona, jakoby upośledzonego. Przeczucia własne oparte na jednokrotny oglądzie bezpośrednich interakcji behawioralnych Dymiry i doktora. Dodatkowo przeciągające się, pomimo śmierci ludzkiej samicy, uporczywe znikanie kota Mratatwoja, który udaje się zazwyczaj w kierunku miejsca zdarzenia. Z takimi materiałami proszę państwa, możemy prosto z prokuratury trafić na oddział psychiatryczny.”
Moja ocena: 9/10
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu Oficynka