Sinister (2012)
To będzie banalne jeśli powiem, że czekałam na ten film, prawda?
No, więc jestem banalna i ponownie na coś czekałam. Jesienna słota sprzyja wysypowi horrorów na ekranach kin. Wczoraj do tego zaszczytnego grona dołączyła produkcja Scotta Derricksona. Tak, tego Scotta od „Egzorcyzmów Emily Rose”. Żeby trochę ostudzić entuzjazm, który za pewne wbudził tytuł „najlepszego horroru minionej dekady” dodam, że Derrickson nakręcił również bardzo słabą kontynuację serii „Ulice strachu”.
Głównym bohaterem filmu jest pisarz literatury faktu Ellison Oswald. Postać żywcem wyjęta z twórczości Stephena Kinga – przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Ellison podobnie jak Jack Torrence więcej popija niż pisze:) Jest sfrustrowany i nieszczęśliwy. W rolę Ellisona wciela się mój – swego czasu – ulubieniec Ethan Hawke – mały Fin o złotym sercu, którego pokochałam właśnie za rolę w „Wielkich nadziejach” (Polecam jeśli ktoś jeszcze nie oglądał). W tym filmie jest raczej irytujący niż uroczy. Taki starzejący się hipster. Wraz z żoną – hipokrytką, która wciąż powtarza, że go wspiera, a tak naprawdę sabotuje każdy jego ruch – i dwójką dziwnych dzieci przeprowadza się do „pewnego domu”.
Ellison sprowadza tam rodzinę z pełną premedytacją. Wie, że w tym domu dokonano czterokrotnego morderstwa oraz doszło do niewyjaśnionego zaginięcia, ale to właśnie tak go kręci. Ellison zamierza napisać książkę godną Pulitzera, ujawniając w niej nieodkryte dotąd fakty dotyczące tej zbrodni. Czy tym razem Wielkie nadzieje Ethana zostaną spełnione zanim dojdzie do tragedii?
Fabuła nie wydaje się być niczym oryginalnym. To prawda, że na arenie grozy od dawna nie dzieje się już nic nowego. Jednak mój zachwyt może równie dobrze wzbudzić także nowatorskie wykorzystanie starych motywów. Mamy zatem: Neurotyczne go artystę, tajemnicę z przeszłości, słynne taśmy „super 8”, wszechwiedzącego profesora, małomiasteczkowego glinę i oczywiście- kłopoty z dziećmi.
„Sinister” oznacza złowieszczy i wierzcie mi- tą złowieszczość czuć w powietrzu, gdy ogląda się ten film. Wielkie brawa należą się operatorom za mistrzowskie prowadzenie kamery i ciekawe, pomysłowe ujęcia.
Jednak na największe wyróżnienie zasługuje niezrównany, jak zwykle, Christopher Young odpowiedzialny za muzykę. Niepokojące dźwięki atakowały mój zmysł słuchu w sposób, który mógł odnieść tylko jeden skutek: lęk. Obrazy morderstw zarejestrowane na taśmie super 8 robiły nie wiele mniejsze wrażenie. Całość idealnie skonsolidowana by budzić strach.
Nie mogę nie wspomnieć o finale. Wiemy już co spotkamy po drodze, a jaki jest koniec?
LEKKI SPOILER: Koniec nie jest happy end’em. I dobrze nie znoszę horrorów z happy end’ami. KONIEC SPOILERA.
Na mocny finał przyjdzie nam długo czekać. Scenariusz jest dobrze przemyślany (ale niestety niepozbawiony pewnych… uchybień) Rozwiązanie zagadki jest zaskakujące i myślę, że owe rozwiązanie zadowoli fanów horrorów.
Jest w tym filmie kilka elementów, które można by poprawić, kilka rzeczy do których można by się przyczepić, ale chcę wykazać odrobinę dobrej woli i nie chcę się czepia, bo film zasługuje jak najbardziej na pozytywną ocenę. Boję się, że film na siłę będzie porównywany z „Egzorcyzmami Emilly Rose” i straci na tym, bo od tego filmu należy oczekiwać czegoś zupełnie innego. Z resztą – porównania to nic dobrego.
Moja ocena:
Straszność: 5
Fabuła:8
Klimat:10
Zdjęcia:10
Aktorstwo:6
Dialogi:5
Oryginalność:7
Zaskoczenie:9
To „coś”:8
Zabawa:8
76/100