Visitor/ Gość (2022)

Młode małżeństwo Robert i Maia wprowadza się do starego domu, który był w rodzinie Mai od pokoleń. Aranżując wnętrze Robert odkrywa niepokojący obraz, który przedstawia kogoś łudząco podobnego do niego. Obraz opatrzony jest podpisem, który sugeruje, że osoba, którą widzi nazywana jest „Gościem”. Wkrótce mężczyzna znajduje inne wizerunki Visitora, obrazy, ale i zdjęcia. Te ostatnie podsuwa mu człowiek wyraźnie zafascynowany portretowaną postacią. Robert postanawia dowiedzieć się kim jest ów tajemniczy gość i co go z nim łączy.
Wcześniej umknął mi ten film, więc podejrzewam, że większość z Was mogła już zawiesić na nim oko.
„Visitor” to mystery horror nakręcony przez twórcę bardzo udanego „Mroku” z 2018 roku. Początek filmu, odkrycie problemu sobowtóra skojarzył mi się ze starym – ale jarym – „Zgromadzeniem” z Christiną Ricci, bo podobnie jak bohaterka tegoż filmu Robert odkrywa, że jego wizerunek dziwnym trafem pojawia się nie tylko na niewiele mówiących portretach, ale też zostaje uwieczniony w dziejowych momentach ludzkości – z rodzaju tych nieprzyjemnych.

Wygląda na to, że jego alter ego, jego Doppelgänger pełni ważną rolę, a więc kim jest sam Robert? Jego lustrzanym odbiciem, czy kimś więcej? Wszystko odbywa się w atmosferze paranoi. Wiemy, że Robert powoli schodzi z farmakoterapii, którą leczył poważny psychiczny kryzys. Jego partnerka zaczyna patrzeć na niego jak na przyszłego pacjenta oddziału zamkniętego i wszystko zmierza do całkiem dobrze rokującego finału.

I wtedy właśnie coś strzela twórcom do łbów i postanawiają zaserwować łopatologiczne i arcywtórne rozwiązanie zagadki. Już chyba lepiej byłby jakby zostawili ten film w połowie i opuścili plan zdjęciowy. Serio, to był najgorszy pomysł z możliwych. Oglądałam to i nie dowierzałam jak można tak skopać temat. Byłam jak ta krowa z memów, która stoi na brzegu morza i pyta „i po co to wszystko” – to doskonale oddaje mój stan ducha. Moglibyśmy mieć niezły film o dziedziczonych traumach, rodowej pamięci, utraconej tożsamości, a zamiast tego mamy SPOILER: popłuczyny po „Dziecku Rosemary” KONIEC SPOILERA.
Bardzo kiepsko wyszło i położyło się to cieniem na całkiem dobrym początku. Tak więc tym razem wyjątkowo podzielę swoją ocenę na dwie partie. Za pierwszą część filmu mogę dać 6 może nawet 7/10 za drugą 2/10.


