W korzeniach wierzb – Agnieszka Kuchmister
Rodzina zabużańskich przesiedleńców trafia na ziemie odzyskane, do Złej Wsi.Tam na jej obrzeżach budują swoje życie na nowo. Lala jest tylko dzieckiem, ale też pilnym obserwatorem rzeczywistości, tej realnej i tej nieco mniej. Jej matka stopniowo pogrąża się w obłędzie przekonana, że Zła Wieś jest zła nie tylko z nazwy, ojciec topi smutki w alkoholu, a starsza siostra, Gienia, ucieka do miasta przy pierwszej nadążającej się okazji. We wsi i jej okolicach giną młode dziewczyny, niektóre zostają znalezione martwe, inne po prostu przepadają. Diabeł tkwi w korzeniach drzew i łypie na to wszystko lisim okiem.
Niektóre książki są po prostu piękne w ten niewymuszony sposób, są opowieścią same w sobie i jeśli zapytać o ich fabułę, to bardzo trudno odnaleźć właściwe słowa. Po prostu trzeba je przeczytać.
„W korzeniach drzew” możecie nazwać folk horrorem jeśli się uprzecie, ale bardziej leży on w okolicach realizmu magicznego, okraszonego tym rodzajem mrocznej fantastyki zarezerwowanej dla grozy właśnie. Oniryczna opowieść dziewczyny, dziecka właściwie, prezentująca dość brutalną rzeczywistość życia w zaburzonym domu, przetkana czarną magią dawnych ludowych wierzeń. Motyw małej społeczności czasów powojennych, wieś z całym jej kolorytem z uwzględnieniem przesiedleńczej traumy (jak w „Dunkelu” Bielawskiego). Kompot z zasuszonych wspomnień całych generacji. Wspaniałe dziwowisko, stosownie smutne, moim ulubionym ciemnym smutkiem.
Moja ocena: 10/10