Serial mom/ W czym mamy problem (1994)
Na wstępie wielkie dzięki, dla Buffy1977, która poleciła ten film na swoim blogu:)
„Serial mom” czyli historia Beverly Suthpin to dzieło wielce niebanalne. John Waters znany jako aktor, reżyser i scenarzysta tworząc groteskowy obraz wyczynów pewnej kury domowej wymierzył naprawdę ostry policzek w amerykańskie społeczeństwo.
Historia rozpoczyna się pewnego słonecznego poranka na przedmieściach Boltimoore, gdzie w małym domku z uroczym ogródkiem mieszka rodzina Suthpnów. Pani domu Beverly od razu skojarzyła mi się z bohaterkami serialu „Gotowe na wszystko”. Schludna, zawsze uprzejma i uśmiechnięta dama poza wychowywaniem dwójki dorastających dzieci i prowadzeniem domu lubi sobie od czasu do czasu ponękać nielubianą sąsiadkę wulgarnymi telefonami.
Właśnie w związku z tą sprawą po raz pierwszy zjawia się w jej domu policja. To nie będzie ostatnia wizyta, bo złośliwe nękanie to dopiero początek działalności kobiety, Beverly dopiero się rozkręca…
„Serial mom” jest filmem epatującym czarnym humorem, jednak kryją się w nim bolesne prawdy o społeczeństwie. Banda hipokrytów i idiotów.
Beverly jako jedyna ma odwagę robić to na co ma ochotę. Ktoś jej nie pasuje? Rozjedzie go samochodem, ktoś ją wkurwia zatłucze go golonką. Żadnych granic. Pomyślałam, że właśnie za tą odwagę tak podziwiani są seryjni zabójcy. Robią po prostu to co my byśmy chcieli, ale nie mamy jaj. Kto nie chciał w swoim życiu kogoś uśmiercić? Ale czy to robimy? No „raczej” nie:)
Skrajne przerysowanie tej historii mam nam unaocznić banalność zła. Seryjni zabójcy nie są nikim nadzwyczajnym. Każdy kto che może zostać idolem:) Zwykła kura domowa może stać się wzorem do naśladowania dla innych sfrustrowanych kobiet więzionych w sztywnych ramach pozornych cnót i sztucznych uśmiechów.
Beverly pomimo nieudolności organów ścigania zostaje w końcu postawiona przed sądem. Jej proces to istny cyrk. Sama jest swoim adwokatem. Pamiętam podobna sprawę seryjnego zabójcy, który zgwałcił i zabił kilkanaście kobiet, a w jak swój własny obrońca przesłuchiwał rodziny swoich ofiar, zarzucał im nieprawdę, deprecjonował zamordowane kobiety…
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że śmiejemy się oglądając ten film, ale naprawdę nie ma w tym nic śmiesznego… To czysta prawda wyłaniająca się z oparów absurdu.
Tak sobie myślę, że w naszym kraju nie jest wcale inaczej. Nie jesteśmy wcale mniej wykolejeni niż amerykanie. Też z morderców robimy celebrytów. Chyba nie muszę nikomu podawać przykładu…
Jeśli komuś podobał się ten film myślę że przypadnie mu do gustu również „Spojrzenie mordercy” z 1996 roku i „Urodzeni mordercy” z 1994 roku.
Moja ocena: 9/10