Psycho/ Psychoza [1960]
Obowiązkiem każdego fana grozy jest zaznajomienie się z tym obrazem. Mimo, że taki stary, taki czarno-biały, tak wolno się rozwija, nie gra tam żadna fajna dziunia, która pokaże cycki… Może właśnie dlatego warto?:)
Najpierw poznajemy Marion, młodą kobietę, rozbitą życiową sytuacją. Jest piątek, a przed nią stoi perspektywa spędzenia kolejnego samotnego weekendu, mimo iż ma ukochanego, z którym mogła by być. Ale to nie takie proste…
Może powinna dać się skusić propozycji dopiero co poznanego mężczyzny i zaszaleć w Las Vegas? A może powinna zgarnąć kasę, którą szef powierza jej w nadziei iż grzecznie zaniesie ją do banku?
Z pozoru błahe wydarzenia sprawiają, że czasami coś w człowieku pęka. Rozdwaja się. Wyłazi z nas coś złego, co przejmuje kontrolę nad naszym zachowaniem. Tak oto Marion zostaje złodziejką.
Z melodramatu o nieszczęśliwej sekretarce przechodzimy do filmu drogi. Marion bowiem postanawia nawiać z ukradzionymi 40 tysiącami dolarów. W tej podróży natrafia na najsłynniejszego kinowego psychopatę.
Coś mi się o ucho obiło, że właśnie Norman Bates został wybrany jako najczarniejszy z czarnych charakterów kina. Przebił nawet Cruelle De Mon:)
Norman, drobny przedsiębiorca prowadzi niewielki motel, niegdyś stojący przy głównej autostradzie, obecnie niegdysiejsza autostrada jest zapomnianym szlakiem.
Czy Norman wzbudzi w widzu grozę od pierwszej chwili? Skąd, nawet najbardziej przeczulony w temacie podejrzanych typków widz może się nabrać na tą niewinną twarz i cielęce spojrzenie jakim hotelarz obdarza Marion.
Jeżeli wyda się komuś podejrzany to zapewne dlatego, że wydaje się zupełnie niepodejrzany:) Ot, skromny zahukany chłopak, który tkwi na odludziu prowadząc kiepsko prosperujący interes, który jakimś cudem daje utrzymanie jemu i jego chorej matce…
W „Psychozie” nic nie jest takie, jakim się wydaje. Psychoza naucza nas o dualizmie świata. Wszystko ma drugie dno.
Nasza bohaterka, Marion wzdryga się na widok swojego podwójnego oblicza w lustrze, każde pomieszczenie w motelu jest tylko przedsionkiem do następnego, sprawca staje się ofiarą, żywi okazują się martwi…
„Psychoza” jest oszczędnym w formie filmem. Dużą rolę odgrywa dźwięk. Złowrogie takty muzyki zapowiadają, że oto za moment będziemy światkami czegoś strasznego.
W filmie nie ma zbyt wielu dialogów, ale wypowiedzi wszystkich bohaterów są trafne i „niezbędne”. Niezbędne oczywiście dla naprowadzenia widza na odpowiednie wnioski.
Aktorstwo na najwyższym poziomie.
Hitchocock ma niebywały talent do wyszukiwania pomysłów na scenariusz, przeważnie bazujących na opowiadaniach lub książkach, nie koniecznie znanych.
(Swoją drogą już na wiosnę będziemy mogli obejrzeć film o reżyserze i okolicznościach towarzyszącym powstaniu „Psychozy”, w roli głównej mój ukochany Anthony Hopkins.)
Film jest majstersztykiem jeśli chodzi o suspens. Perfekcyjnie budowane jest napięcie- choć niecierpliwego widza może znudzić 40 minutowy wstęp do właściwej akcji.
Słynna scena pod prysznicem… dziś może widza rozbawić ale cóż, nie samymi efektami człowiek żyje:) Mnie osobiście urzekła także scenografia. Mały zapadły motelik ozdobiony wypchanymi ptakami, i ponury dom Bates’a w oddali.
Odkrywcze i nowatorskie jak na owe czasy wydaje się być psychologiczne podłoże rozgrywających się w filmie wydarzeń. Nie chcę jeszcze bardziej spoilerować, ale mogę zdradzić, że fani nurtu psychoanalitycznego będą mile połechtani:)
„Psychoza” stała się początkiem narodzin mitu chorego psychicznie mordercy.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:9
Klimat:10
Zabawa:8
Zaskoczenie:7
Oryginalność:7
Dialogi:7
Zdjęcia:8
To „coś”:10
Aktorstwo:9
79/100