Let’s scare Jessica to death/ Przestraszmy Jessike na śmierć (1971)
Uwielbiam filmy z pogranicza obłędu i zjawisk paranormalnych.
Finalnie nigdy nie jest do końca wiadome, czy obserwowaliśmy coś nie z tego świata, czy po prostu byliśmy świadkami rozwoju choroby psychicznej. Taka kombinacja jest bardzo często używana w horrorach. W zasadzie nie można już bez niej się obejść.
„Przestraszmy Jessikę na śmierć” jest bardzo wyróżniającym się obrazem. Nie tylko na tle horrorów w ogóle, bo to oczywiste, że obecne obrazy różnią się od tych z lat ’70. Ten film stanowi awangardę nawet na tle dzieł z jego czasów. Widać iż robiony był po taniości, ale to absolutnie nie przeszkadza w odbiorze. Chyba staje się fanką nisko budżetówek…:)
Film polecany jest i chwalony przez samego mistrza Stephena Kinga.
Jessica wraz z mężem i jego przyjacielem wprowadza się do starego domu na odludziu.
Robi wrażenie, prawda?
W domu znajdują dzika lokatorkę. Młoda i dość urodziwa hipiska zagnieździła się w posiadłości. Jessica, jej mąż i przyjaciel zapraszają zbłąkaną dziewczynkę do swojego stołu, goszczą i zaprzyjaźniają się. Wszystko było by ok, gdyby nie kilka faktów.
Z owym domem wiąże się pewna nieprzyjemna historia. Przypomina ona nieco wiktoriańskie opowieści o białych damach.
Abigail Bishop córka dawnych właścicieli domu utonęła w jeziorze, bodajże przed dzień swojego ślubu. Od tamtej pory widywana jest jak błąka się po okolicy w białej sukni. Podobno stała się wampirem i żywi się teraz krwią okolicznych mieszkańców.
Dodatkowo, jak widz za pewne szybko się zorientuje z głową Jessiki nie jest zbyt dobrze. Kobieta ma już za sobą pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Obecnie stara się przekonać męża i samą siebie, że już wszytko z nią w porządku.
Narratorem całej opowieści są właśnie głosy z główki Jessiki, które słyszy niemal nieustannie. To wręcz genialny chwyt. Do tego dochodzą jeszcze omamy wzrokowe i lekka mania prześladowcza. Jessica zaczyna bowiem coraz goręcej wierzyć w historię o wampirzycy Abigail…
Cała ta przedziwna filmowa konstrukcja epatuje klimatem podobnym starej wersji „Kobiety w czerni”. Po raz pierwszy oglądałam obydwa te filmy tego samego dnia, więc może stąd to moje odczucie.
Nie mam żadnych potwierdzonych informacji na temat okoliczności powstania filmu, ale jak wspomniałam bida w budżecie bije po oczach, ale chyba to dodatkowo przysłużyło się filmowi. Jak się nie ma kasy na efekty, drogą scenografie itp. twórcy bardziej skupiają się na stworzeniu dobrego scenariusza i zmuszeniu aktorów do grania na wysokim poziomie. A widz ma okazje docenić takie sceny jak ta:
Osobiście miałam ciary… 🙂
Takim reakcją, po za sposobem prowadzenia narracji, dobrym aktorstwem i zmyślnym scenariuszem przysłużyła się jeszcze muzyka. Idealnie dobrana, podtrzymująca nastrój narastającego szaleństwa, dziwna jak cały ten film.
Zakończenie filmu również nie przyniesie rozczarowania. Żadnych zbędnych wystrzałów. Stonowane i eskalujące poczucie niepokoju.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:8
Klimat:8
Zdjęcia:8
Aktorstwo:8
Dialogi:7
Zabawa:8
Zaskoczenie:8
To „coś”:8
Oryginalność:8
75/100