Sette note in nero/ Siedem czarnych nut (1977)
Gloria Ducci pod nieobecność męża, który wyjechał w interesach za granicę postanawia wyremontować jego dom we Włoszech. Jako projektantka wnętrz ma w tym pewne obeznanie, jednak prosty plan przyniesie jej więcej problemów niż korzyści.
Już w drodze do posiadłości dopada ją coś co można określić mianem wizji. Gdy światła gasną przed jej oczami maluje się obraz tragedii z udziałem kobiety. Po przybyciu do domu męża ze zdziwieniem odkrywa, że jest to miejsce z jej wizji. Nigdy wcześniej tu nie była a jednak jej umysł odtworzył wnętrze domu w najdrobniejszych szczegółach. Jeśli tak, to gdzieś za ścianą powinna spodziewać się znalezienia ukrytych zwłok…
Piękna Gloria rozbija ścianę i tym sposobem demaskuje morderstwo. Ofiarą okazuje się młoda dziewczyna, co ciekawe, różniąca się od postaci, którą Gloria widziała w swojej wizji.
Intuicja nakazuje podejrzewać, że to nie koniec kłopotów. Teraz przed jasnowidzką stoi wyzwanie połączenia strzępów obrazów w fakty by w ten sposób odkryć prawdę o wydarzeniach, które jak żywe wymalowały się przed jej oczami.
„Siedem czarnych nut” to film bardzo odrębny od estetyki z jaką kojarzę Lucio Fulci. Żadnych gnijących ciał, zaropiałych zombie, krwi i flaków. Jest to czyste giallo nie skażone makabreską, oparte na doskonale snutej intrydze.
Reżyser prezentuje nam historię kryminalną z wątkiem paranormalnym w postaci nadprzyrodzonych wizji głównej bohaterki. Niewątpliwie piękna Gloria, której to odtwórczyni wsławiła się rekordową ilością małżeństw, już od dzieciństwa doznaje tego, co nazywamy szóstym zmysłem. W jej głowie znienacka pojawiają się obrazy, które znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości mimo iż dotyczą rzeczy, o których ta nie miała prawa wiedzieć. Tak też się dzieje po jej przybyciu do Włoch.
Jeszcze nim przekroczy próg domu swojego małżonka będzie posiadać wiedzę o niechlubnym wydarzeniu jakie pozostawiło ślad w postaci zamurowanego trupa młodej dziewczyny.
Z pomocą przychodzi jej miejscowy psychiatra i jego asystentka. Jako jedni z nielicznych poważnie traktują obawy kobiety, co więcej starają się jej pomóc w złożeniu fragmentów wizji w kompletną całość.
Tak krok za krokiem trafiają na kolejne tropy, które ani nie są oczywiste ani jednoznaczne. Nie zabraknie tu niespodzianek i zwrotów akcji. Można nawet powiedzieć, że następuje całkowite odwrócenie głównego założenia.
Dla fanów giallo będzie to nie lada gratka. Pomysł jest świetny, pozbawiony niepotrzebnych udziwnień i naciągnięć. Jest też po mistrzowsku zrealizowany, ale któż śmiałby podejrzewać Fulciego o fuszerkę w tej kwestii?
Nie wiem tylko czy „Siedem czarnych nut” zaspokoi apetyty tych widzów, którzy cenią Fulciego przede wszystkim za efekty gore.
Dla mnie była to miła i zaskakująca odmiana. Mimo iż reżyser odżegnuje się od pewnych typowych dla niego elementów wizualnych, jego styl jest nadal do rozpoznania. Nadal pojawiają się tak charakterystyczne ujęcia jak gwałtowne zbliżenia na oczy pięknej bohaterki, a jak wiadomo ten chwyt jest u Fulciego wszechobecny. Aktorzy poprowadzeni są jak zawsze konsekwentną ręką twórcy niepozwalającego na nadekspresję uderzającą w egzaltowane tony, na co zwykł pozwalać chociażby jego rodak Mario Bava.
To solidny film grozy i dobre giallo, co więcej myślę, że spodoba się nie tylko fanom włoskiego nurtu, ale wszystkim tym, którzy cenią dobrze skonstruowane zagadki kryminalne.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:8
Klimat:8
Napięcie:7
Zaskoczenie:7
Zabawa:9
Walory techniczne:7
Aktorstwo:7
Oryginalność:6
To coś:8
70/100
W skali brutalności:1/10