Never let go/ Nie oddalaj się (2024)
W niewielkiej drewnianej chacie w środku lasu żyję June wraz z dwoma synami, Nolanem i Samuelem. Kobieta chroni swoje dzieci przed światem zewnętrznym, przed złem które zdołało opanować wszystko poza granicą chaty. Zło jest podstępne, potrafi przybrać obraz bliskiej osoby, czy przypadkowego przechodnia. Ale nie dajcie się zwieść, drogie dzieci: ludzie dawno przestali istnieć. W post apokaliptycznej rzeczywistości trzyosobowa rodzina walczy o przetrwanie, w obliczu głodu, przymusowej izolacji i w permanentnym strachu przed ingerencją Zła. Zarówno chłopcy jak i ich matka opuszczają próg domu jedynie pod warunkiem, że są obwiązani liną, której koniec znajduje się w chacie. To gwarant bezpieczeństwa i jedyna ochrona. Ale czym tak naprawdę jest Zło?
Rodzinne więzy, nie więzi – to nie moja pomyłka, a celowo użyte sformułowanie, bo bardziej tu możemy mówić o uwięzieniu niż o przywiązaniu. Aleksander Aja oferuje nam historię utrzymaną w klimacie post apokaliptycznego „Cichego miejsca”, czy „Nie otwieraj oczu”, ale zamiast malować przed naszymi oczyma obraz zagłady cywilizacji i obiektywnego zagrożenia wtrąca nas do wnętrza chałupy rodem z „Evil dead” i każe wysłuchiwać baśniowych przypowiastek o nieokreślonym zagrożeniu, którego istnienia nie będzie nam dane zweryfikować.
Widzimy i przeżywamy świat takim jakim widzi go trójka naszych bohaterów. W roli matki zobaczmy wyniszczoną Halle Berry, która jest wręcz niesamowita: charyzmatyczna i diabelnie przekonująca. Jej dwóch anemicznych synków, karnych i usłużnych w nabożnym skupieniu spija słowa z ust matki. Od chaty oddalić się mogą jedynie na odległość sznura, a nawet wtedy nie mogą być stuprocentowo pewni, że uda im się szczęśliwie wrócić do domu. Wypadek w trakcie polowania sprawia, że w głowie młodszego z synów pojawiają się wątpliwości. Ma raczej niewielką siłę przebicia ze swoimi przemyśleniami, ale to on pierwszy daje nam znać, że może nie o post apo tu mówimy tylko o paranoid thrillerze. Nie chciałabym Wam zdradzać zbyt wiele, a moje wszelkie refleksje, jakie pojawiły się w trakcie seansu zdradziły by zbyt dużo, więc jeśli jesteście już po filmie to zapraszam do spoilera, reszcie radzę go pominąć.
SPOILER: Dość powiedzieć, że jest to film o zjawisku obłędu udzielonego. Dziecko przebywając z chorym psychicznie rodzicem, w izolacji, karmione jego urojeniami samo zaczyna objawować – i tu dobrym przykładem jest starszy syn June. Młodszy wyłamuje się z tego obłędu, zaczyna podważać sprzedawaną mu przez mamę rzeczywistość i tak oto staje się pierwszym heretykiem w świątyni szalenstwa. Jego los marny. Jaś i Jaś w lesie, tylko czarownicą jest matka i już z nią mieszkają. KONIEC SPOILERA
Mocno ruszył mnie ten film. Nie zaskoczę Was, że sceny z psem wręcz mnie wkurwiły i już formowałam szyki by rzucić czymś w ekran. Ale nie tylko te elementy mi chodzi. Całość jest mocno przygnębiająca i opresyjna. Scen stricte grozowych też nie zabraknie, bo Zło widziane oczyma naszej bohaterki pozwala sobie na kilka udanych emanacji. Obrany styl narracji, mimo ograniczonej przestrzeni, czy liczby bohaterów posiada kilka gwałtownych zrywów, które nadają rytm całej opowieści.
Dobre to kino, udane, a ciepłe przyjecie przez widzów gwarantuje nam kontynuację historii. SPOILER Obejrzę, tylko po to by sprawdzić czy wrócili po psa, jeśli nie, ogłaszam bojkot i z miejsca daję 1 za fabułę KONIEC SPOILERA.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła: 8
Klimat:8
Napięcie:7
Zabawa:7
Zaskoczenie:7
Walory techniczne:8
Aktorstwo:8
Oryginalność: 6
To coś:7
69/100
w skali brutalności: 2/10