Mandala (2023)
Od śmierci męża Łucja samotnie wychowuje syna, Wiktora. Zajmuje się jego rehabilitacją i stara się koić tęsknotę za tatą. Nie jest to jednak proste, bo wciąż żywe wspomnienia tragedii domagają się uzewnętrznienia.
Krótko, bo to to krótki film. Sposobność jego obejrzenia nadarzyła się przy okazji debiutu naszego rodzimego twórcy Mikołaja Janika na festiwalu New York New Filmmakers. „Mandala” to 25minutowy short nakręcony jako film dyplomowy. Utrzymany w klimacie mystery thrillera, grozy psychologicznej i przede wszystkim nowej fali horroru. Bardzo kameralne dzieło, o skondensowanej treści zogniskowanej wokół motywu żałoby, poczucia winy, swego rodzaju zaklętego kręgu z którego nie sposób się wydostać.
Film powstawał na przestrzeni półtora roku i nie jest to dzieło za którym stoją duże pieniądze i duże studio filmowe. W teatrze dwóch aktorów, w porywach do trzech jeśli doliczymy widmo przeszłości, wszystkie emocje brzmią czytelnie. Właściwie one są treścią, bo scenariusz nie używa komunikatów wprost. Nastrój przejmuje chłodem i choć perspektywa zamarznięcia powinna być już odległym wspomnieniem to coś nadal mrozi krew w żyłach.
Scenariusz posługuje się symbolami, chociażby rysunek tytułowej Mandali, ale są one bardo czytelne i nikt nie powinien mieć problemu z ich zrozumieniem. Poziom warsztatu aktorskiego zupełnie nie kojarzy się z kinem niskobudżetowym. Podobnie inne kwestie techniczne: oświetlenie, dźwięk (bolączka większości polskich produkcji) i muzyka: świetna, klimatyczna, nie nachalna. Jak na krótką produkcję znajdziemy tu sporo grozowych akcentów, scen z dobrze zbudowanym suspensem wokół niepozornej dziecięcej konstrukcji na środku salonu. Mnie się to bardzo podoba, będę wypatrywać rozwinięcia.
Moja ocena: 8/10
Film można obejrzeć: Link
Dodaj komentarz