Menu (2022)
Młody smakosz Tyler Ledford od dawna marzył o doświadczeniu kuchni słynnego Juliana Slowika. Na kolacji w restauracji Hawthorn na prywatnej wyspie zbiera się towarzyska śmietana, biznesmeni, celebryci, znani i zamożni. I on, największy fan szefa kuchni, Tyler. Podczas kolacji towarzyszyć mu ma Margot Mills, piękne dziewczę o zupełnie niewyrobionym kulinarnym guście, i jak się wkrótce okaże – o skandalicznych manierach. Dziewczyna nie jest wstanie docenić spektaklu jaki przygotował szef kuchni, jako jedyna nie pasuje do towarzystwa. Być może dlatego, że jest tu jedyną o zdrowych zmysłach.
„Menu” sklasyfikowany jako czarna komedia spokojnie spełnia się jako straszak na widzów, toteż pozwoliłam sobie o nim wspomnieć. Mamy tu do czynienia z bardzo europejskim kinem amerykańskim, być może dlatego, że sam pomysł na jego fabułę zrodził się podczas pobytu scenarzysty w Norwegii i wizyty w pewnej restauracji. Zamiast amerykańskiego plastiku, mamy tu metaliczny pobłysk europejskiego chłodu, kojarzącego się kinem skandynawskim. Fabuła filmu najczęściej odbierana jest jako satyra na walkę klas, efekt społecznych nierówności, które mogą się przekładać na nierówności pod sufitem niektórych przedstawicieli klas wyższych. Czyli, że niektórym z dobrobytu w dupach się przewraca i czasem potrzeba zderzenia z hardym przedstawicielem plebsu by jasność umysłu miała szansę na powrót. Jest to interpretacja bardzo wprost i ze swoją poszłabym jednak w inną stronę niemniej jednak trudno się takiemu czytaniu historii dziwić mając takie, a nie inne składniki fabuły. A co tu mamy?
Przede wszystkim bardzo teatralny popis, zaznaczający, że oto wsiadamy na bardzo wysokiego konia. Obserwujemy przepych i przesadę towarzyszącą celebracji posiłków. Tu kuchnia nie jest tylko sztuką, jest religią. Żadna religia nie lubi innowierców, więc by dobrze wybrzmieć musi kogoś wrzucić na arenę lwów. Tym kimś jest Margot, do której od początku nie przemawia ta cała szopka.
Film w bardzo jaskrawy sposób podkreśla różnice pomiędzy naszą bohaterką a resztą towarzystwa. Stąd pewnie te interpretacje mówiące o walce klas. Dla mnie to bardziej kontrast pomiędzy obłędem, który łatwo się udziela obrany w stosownie atrakcyjne szaty, a rozumem, który wraca gdy uświadomimy sobie gdzie zabrnęliśmy. (A tak… w jedzeniu chodzi o jedzenie)
Tyler jest trochę pośrodku, ale wyraźnie aspiruje do tego świata i jest gotowy na wiele by udowodnić swoje oddanie. To, co tu zobaczycie to festiwal wielu okropieństw, absurdu i groteski. Z czarnym humorem akurat bym nie przesadzała, bo ten powinien jednak jakkolwiek bawić. Mnie raczej do śmiechu nie było, więc film traktuje bardziej w kategoriach filmu psychologicznego (psychodelicznego) aniżeli komedii. Popis szaleństwa, którego imię to Julian. Ta rola wypada brawurowo, choć jeśli mam być szczera to cała obsada spisała się medalowo. „Menu” jest … inne, nastawione na szokowanie, na jaskrawość na stworzenie widzowi wyjątkowo opresyjnego środowiska na ten przecież krótki pobyt przed ekranem. Nie wiem, czy to do końca moje smaki, ale na pewno je zapamiętam.
Moja ocena:
Straszność: 2
Fabuła:6
Klimat:8
Napięcie:7
Zaskoczenie:6
Zabawa:7
Walory techniczne:8
Aktorstwo:8
Oryginalność:7
To coś: 6
65/100
W skali brutalności: 3/10
Dodaj komentarz