Kocha lubi morduje, czyli o miłości w kinie grozy
Eros i Thanatos, dwie zupełnie sprzeczne energie, nie wiedzieć czemu, lubią występować w tandemie. Najsłynniejszym piewcą miłości naznaczonej śmiercią jest oczywiście Poe, ale jego sympatia do łączenia obydwu wątków wcale nie jest odosobniona.
Nie wiem jak Wy, ale osobiście wzdrygam się przed pchaniem wątków romantycznych do filmów grozy. Łatwo tu przegiąć, przesłodzić. I nic, absolutnie nic mnie tak nie wkurwia, jak wkładanie w usta bohaterów miłosnych pieśni w kluczowych momentach fabuły. Trzeba ratować dupę, przed demonem/mordercą/potworem, ale najpierw chwyćmy się za ręce i zanućmy love me tender. Żenada. Nie da się jednak ukryć, że motyw miłości w stosownie podanej formie może być motorem napędowym grozowej akcji. Gdyby nie było miłości, nie byłoby śmierci i z okazji walentynek o takich filmach Wam opowiem.
Jednym z moich ulubionych filmów nowej fali horroru jest „Midsommar”. Choć nikt nie śmie nazwać go horrorem romantycznym, to właśnie motyw uczucia Dani do Christiana przysporzy widzowi najwięcej emocji. Albo raczej finał owego uczucia – niecodzienny. Mamy tu do czynienia z nieodwzajemnioną miłością i ze zdradą, za którą piękna i zimna jak szwedzki poranek królowa maja wymierzy najwyższą karę. Ta konkretna scena stanowi swoiste khatarsis dla wszystkich zranionych i oszukanych.
Podobnie istotny okazuje się motyw miłości – i znowu – zdrady w „Zejściu” z 2005. Dwie przyjaciółki i jeden mąż. W warunkach gdzie wspólna walka o przetrwanie powinna być priorytetem 'mała’ zadra sprawia, że sprawna i przydatna w owej walce Juno zostaje porzucona przez Sarę na pewną śmierć. Cóż, może zginę, ale ta suka zdradziecka też.
Z bardzo ciekawie ujętym motywem miłość – zdrada mamy do czynienia w thrillerze „La cara oculta”. Belen jest tak silnie zmotywowana do przetestowania uczucia swojego partnera, że postanawia sfingować swoje odejście. Nie odchodzi jednak tylko ze szczelnego bunkra wypatrzonego w weneckie lustro obserwuje poczynania swojego ukochanego w ich wspólnym domu. Czy, aby jest wystarczają zrozpaczony? Czy będzie próbował ją odzyskać? A tu psikus. Gorąco zachęcam, do seansu of course, nie do kopiowania pomysłu Belen.
Jak widać wzniosłe uczucie miłości może doprowadzić do rozpętania najgorszych instynktów i na tych też często gęsto bazuje kino grozy. O miłosnym spętaniu traktuje na ten przykład „Opętanie” Żuławskiego. Bohater odkrywa zdradę małżonki i wokół tego wydarzenia narasta cała surrealistyczna poetyka. Kochanek staje się potworem niewolącym niewiastę. Czy faktycznie piękna Anna ulubowała sobie kopulacje ze stworem, czy to tylko projekcja zdradzonego męża? Nie mnie rozstrzygać, ale zaręczam, że tego co tam zobaczycie odzobaczyć się nie da.
Zbrodnia w imię miłości nosi imię Elizabeth i prowadzi nas do ciemnego bunkra. „Bunkier” można określić teen thrillerem, bo rzecz się dzieje w świecie nastolatków, no ale gdzie jak nie tam krańcowe uczucia krzyczą najgłośniej? Liz postanawia zaaranżować sytuację, w której zdobędzie serce Mike’a. Zamiast jednak zaprosić go na lody, tudzież loda, Liz ogarnia dziurę w ziemi i tam organizuje przyjecie na dwie pary. I choćby mieli tam zdechnąć z głodu to nie wypuści go póki się w niej nie zakocha. Brzmi jak plan, co nie?
Podobnie silnym uczuciem do niejakiego Danny’ego zapałała Evelyn w „Zagraj dla mnie Misty”, film raczej mało znany, reżyserski debiut Estwooda, nie mniej jednak warto uwagi ze względu na wspaniały obraz miłosnej obsesji.
Zdecydowanie świeższy i znowóż rozgrywający się świecie niedorostków „Loved ones” funduje widzowi podobne przemyślenia: kobieta zakochana nie ma nad sobą pana, piekło nie zna takiej furii w jaką wpada wzgardzona kobieta i tak dalej i tak dalej. Nie wiem czemu postawiłam akurat na kobiece antagonistki, wszak filmów gdzie to facet posuwa się zdecydowanie za daleko by zdobyć serce, lub chociaż ciało, wybranki jest zdecydowanie więcej. Wydaje mi się jednak, że nie mają oni tyle polu i finezji co płeć piękna.
Na dalekim wschodzie, w kulturze Azji, choć mogłoby się wydawać, miłosne rozgrywki mają w sobie więcej ogłady wykwitło kilka filmów, które spokojnie mogę polecić. „Gra wstępna” jest tu świetnym przykładem, na to jak szajbnięta może być niepozorna młoda dziewczyna. O krok od zaręczyn funduje swojemu wybrankowi taką randkę że spokojnie możemy tu mówić o festiwalu gore. Coś dla amatorów drastycznych scen.
Miłosne przysięgi są zwykle ograniczone barierą śmierci: póki śmierć nas nie rozłączy, ale co gdy rozłączy? Bohater filmu „Buio omega” (1977) ma na to własny pomysł i nie zamierza rezygnować towarzystwa ukochanej z tylko dla tego że umarła. Nie jest to wizja przyjemna dla oka, ale jeśli takie nekromanckie romanse Was nie odrzucają to warto zerknąć, mocna jazda.
Duchy snujące się po ziemi w ślad po ukochanych to również warte wspomnienia zagadnienie. Tu szczególnie polecam „Shuttera”, gdzie nie dość, że wzgardzona to jeszcze martwa, dziewczyna skutecznie 'uwieszsza się’ – dosłownie- na dawnym kochanku. No cóż, jeden zero dla thanatosa. Bardzo przygnębiający obraz miłości utraconej mamy w „A ghost story”. Strasznie może nie jest, ale zdecydowanie niepokojąco i bardzo emocjonalnie.
Postać martwego kochanka znajdziemy też w klasyce jak „Dracula” , czy innych filmach wampirycznych („Tylko kochankowie przeżyją”, małoletnia miłość z „Pozwól mi wejść”).
Bez trudu znajdziemy też przykłady ofiar nierozsądnych miłosnych wyborów. Niesamowity obraz miłosnej manipulacji występuje chociażby w „Wskrzeszeniu”, czy „Pollen”. Tu uczucie jest swego rodzaju zapalnikiem. Źle ulokowana miłość i masz przechlapane.
Toksyczne relacje zawsze na topie. Przekonała się o tym chociażby bohaterka „Miesiąca miodowego”, czy „Gry Geralda”. Pary w horrorach spotykamy z resztą bardzo często i nie zawsze jedno z nich musi być mniej lub bardziej wykolejone. Wówczas główny filmowy pojedynek nie jest walką z partnerem, lecz wspólną walką przeciw komuś. Tu najbardziej klasycznym rozwiązaniem fabularnym jest 'zakochani spotykają…” mordercę/ potwora/ ducha. Nie ma z czym zaszaleć w takich przypadkach i zwykle ograniczamy się do obserwowania jak jedno próbuje bezskutecznie ratować drugie. Niestety płynąca z tego refleksja jest taka, że żarliwe uczucie bardziej przeszkadza niż pomaga, bo podczas, gdy moglibyśmy dawno ocalić własne cztery litery prawo miłości nakazuje jeszcze zawrócić po obiekt miłości. Ten zwykle jest nieporadny i robi wszystko by owe ratowanie utrudnić. Razem się uratujemy, lub razem zginiemy. To właśnie tego typu produkcjom najczęściej dolega przesłodzenie. Słodko pierdzące tony w jakie uderza scenariusz w kluczowych momentach nieodmiennie przyprawia mnie o ciary żenady. Dużo łatwiej przełknąć mi narracje, w której kryzys zagrożenia życia prowadzi do awantury i wzajemnego obwiniania się o zaistniałą sytuację. Nie spotkałam np. mordercy w lesie, ale mój osobisty mąż nigdy nie usłyszał ode mnie tyle bluzgów co w czasie wspólnego schodzenia z Zawratu w czasie burzy.
Wisienką na torcie i również dość klasycznym fabularnym rozwiązaniem jest sytuacja, w której- najczęściej – kobieta orientuje się, że jej ukochany srogo narozrabiał i po latach wspólnego życia zaczyna życzyć jej wszystkiego złego – bo to akurat najbardziej mu się opłaca. Tu mamy chociażby dwie fabuły od Iry Levina – Powieści ii ich ekranizacje – „Żony ze Stepford”, czy „Dziecko Rosemary”. W obydwu mężowie okazują się krańcowymi skurwolami, których kobiety kończą bardzo źle. Joanna zostaje wymieniona na robota, a Rosemary robi za inkubator dla szatańskiego dziecięcia. Niefajnie. To nie tylko dobre kino grozy, ale też mądre opowieści o męskim szowinizmie i kobiecej naiwności. Przykra niespodzianka spotyka też bohaterkę „Co kryje prawda” i serio podobne przykłady można by mnożyć.
Refleksja jest jedna – nie ma śmierci bez miłości. Zachęcam Was do podrzucania swoich propozycji tytułów kina grozy z ciekawym wątkiem romantycznym. I szczęśliwych walentynek of course, tylko nie pozabijajcie się z tej miłości.
Brakuje genialnego ,walentynkowego horroru Crimson Peak -jednego z moich ulubionych horrorów w ogóle i tak samo Upiora Opery (różnych wersji też cudownych )
Faktoza 🙂