The Little Girl Who Lives Down the Lane/ Mała dziewczynka, która mieszka na końcu drogi (1976)
Ojciec trzynastoletniej Rynn Jackobs, uznany angielski poeta wynajmuje dla siebie i córki niewielki dom na uboczu małej mieściny w stanie Maine. On miał tam oddawać się pracy twórczej i odpoczywać po licznych wyjazdach służbowych. Ona miała zajmować się domem i kształcić umysł z dala od opresyjnego systemu oświaty. Wścibstwo niejakiej Pani Hallet, od której zresztą poeta wynajął wspomniany dom zaczyna mocno dokuczać Rynn. Zarówno kobieta jak i jej syn o złej reputacji, Frank, żywo interesują się sytuacją dziewczynki, która zdaje się przebywać w domu zupełnie sama. Od dawna niewidziany ojciec i dziecko nie uczęszczające do szkoły to ciekawy przypadek w małym nudnym miasteczku, dla każdego z dwójki zainteresowanych Halletów z innych powodów.
Długo krążyłam wokół tej produkcji zanim przeszedł jej czas. Na stare kino trzeba mieć odpowiedni nastrój. Jeśli więc poczujecie, że przychodzi czas na seans z takim kinem z miejsca rekomenduję Wam ten tytuł.
„Mała dziewczynka, która mieszka na końcu drogi” powstała na podstawie powieści Lairda Koeniga, który sam zaadaptował ją na scenariusz filmowy w dwa lata od premiery książki. Podobnie zrobił zresztą w ’97 kiedy jego historia trafiła na deski teatru. Swoja drogą to wręcz idealna opowieść do wystawienia na scenie. Minimalistyczna, ograniczona głównie do wnętrza domu 'na końcu drogi’ gdzie w jednej scenie nigdy nie zobaczymy więcej niż trzy osoby. Nie potrzeba tu efektów, wystarczy dobrze rozpisany dialog i TEN zamysł czyniący historię elektryzującą.
W głównej roli widzimy tu małą Jody Foster, która brawurowo wciela się w swoją niełatwą przecież postać. Rynn, to zagadka, mimo że widz dość szybko domyśli się, że jest w domu zupełnie sama i nie przez chwilę tylko ot po prostu – w razie jakby ten sam widź nie wywnioskował tego po tytule;) – to jej postać wcale nie jest łatwa do rozgryzienia. Obcujemy tu z diabelnie bystrą istotką i nie bez powodu użyłam tu określenia diabelnie, bo w tej małej tkwi potencjał z piekła rodem. Od początku obcowania z tą historią odczuwamy, że wisi nad nią coś nieuchronnego, coś złego. Czy Rynn grozi niebezpieczeństwo ze strony, nazwijmy rzecz po imieniu, pedofila Franka? Jak najbardziej, czemu więc dziewczynka nie prosi o pomoc dorosłych? Bo jest nauczona polegać tylko na sobie? Bo ukrywać coś co mogłoby się przy okazji wydać? Jedno nie wyklucza drugiego, tyle Wam powiem, zaś sama lista sekretów jakie skrywa Rynn jest dłuższa i za chwilę na naszych oczach dołączy do nich następny. Następna rzecz, którą musi ukryć przed światem.
O Rynn można powiedzieć – stara malutka, silnie aspirująca do dorosłości, do której być może pod względem intelektualnym jest gotowa, ale to wciąż dziecko, które potrzebuje wsparcia. I je otrzymuje od niewiele starszego kolegi imieniem Mario. Jest w niej jednak coś co sprawia, że nie do końca potrafiłam ją zaakceptować w roli ofiary, nawet w scenach konfrontacji z Frankiem mogłam dostrzec w niej coś co sprawiło, że byłam pewna, że mimo wszystko to ona jest drapieżnikiem w tym pomieszczeniu. Rynn wygłasza mowy na temat wadliwości systemu i swojego stosunku do społeczeństwa w ogóle. Czyżby to kiełkująca socjopatia, czy tylko włożone do jej głowy poglądy ojca banity?
Film i tak nieco łagodniej podchodzi do jej występku, niż ma to miejsce w oryginalnej historii. Czym owa zmiana była podyktowana do prawdy nie wiem, ale mogę się tylko domyślać, że ktoś z produkcji uznał, że 'to już chyba przegięcie’. Frank, to natomiast zło wcielone, bez wątpliwości. Kręci się wokół młodziutkiej Rynn, co nie uchodzi uwadze jego matki. Ta z cała swoją 'dziwnością’ – to tylko moje wrażenie- chyba podświadomie posądza Rynn o uwodzenie Franka, bynajmniej nie zachowuje się jakby chciała ją ochronić przed synem, który ma opinię degenerata i zwyrola. W książce mamy jeszcze informacje o jej antysemickich zapędach, które dodatkowo uderzają w Rynn z powodu jej rodowodu. Nie przypominam sobie by taka informacja znalazła się w filmie.
Siłą tej produkcji jest napięcie, które zostało zbudowane wokół sytuacji życiowej tytułowej małej dziewczynki: czy uda jej się wyjść całą z opresji? Do czego się jeszcze posunie?Taki „Kevin sam w domu”, ale w wersji, serio serio. Zdecydowanie jest to film dla amatorów ciekawych portretów psychologicznych i Ci z pewnością zasmakują w tej opowieści. Tak, mamy tu wątek pedofili, tak mamy tu nastolatkę z gołym tyłkiem, tak, jest kontrowersja, więc jeśli to dla Was problem i macie mi tu marudzić to proszę darować sobie seans. Ostrzegam też zierzolubów, jest jedna scena, która zdecydowanie Wam się nie spodoba.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła: 9
Klimat:8
Napięcie:8
Zaskoczenie:7
Zabawa: 8
Walory techniczne: 8
Aktorstwo: 9
Oryginalność: 8
to coś: 8
74/100
W skali brutalności: 2/10
Następnego dnia po dodaniu przez Ciebie recenzji, postanowiłam obejrzeć ten film.
Całkiem niezły, a Jodie Foster zagrała w nim bardzo dobrze. Jej „poker face” do końca budziła jednocześnie ciekawość, jak i poczucie opresji, obaw nie tyle o Nią samą, co np. o magika…
Polecam wszystkim tym, którzy sięgają po starsze ekranizacje.
Pozdrawiam.