Insidious: The Red Door/ Naznaczony: Czerwone Drzwi (2023)
Dziewięć lat po traumatycznych wydarzeniach z rodzinnego domu Dalton Lambert rozpoczyna naukę w collegu. Tuż przed wyprowadzką umiera jego babcia, matka Josha Lamberta, osoba, która zna genezę niezwykłych doświadczeń będących udziałem jej syna i wnuka. Datlon nie pamięta nic z kilku miesięcy swojego życia, swojej niezwykłej astralnej podróży, Podobnie jak Josh, który nie wie też z czym w tym czasie mierzyła się jego żona, obecnie była żona. W trakcie zajęć z malarstwa, mających przywołać najgłębiej skrywane emocje do Daltona zaczynają wracać wymazane wspomnienia, a w jego głowie otwierają się drzwi.
Franczyza zapoczątkowana przez Jamesa Vana w 2010 roku jako „Naznaczony” jest bodaj jednym z nielicznych filmów, na których kontynuacje 'jeszcze’ czekam. Może nie z wypiekami na twarzy, może nie z wielkimi nadziejami, ale uniwersum „Naznaczonego” udaje się podtrzymać moje umiarkowane zainteresowanie. Taka „Piła”, czy „Krzyk” nie dostąpili tego zaszczytu 😉
Mamy tu do czynienia z piątą odsłoną serii, ale jeśli chodzi o ciąg wydarzeń stanowi ona kontynuacja części drugiej, czyli „Naznaczony: Rozdział 2”. Mija dziewięć lat. Małżeństwo Renai i Josha się rozpadło, ich relacje są chłodne, ale to kontakt Josha z synem Daltonem jest w tym wszystkim najtrudniejszy. Tajemnica, która miała ochronić rodzinę, tak naprawdę doprowadziła do jej rozpadu i przyprawiła o poważny psychiczny kryzys dwóch najmocniej zainteresowanych, ojca i syna. Patrick Wilson, który występuje tu w podwójnej roli, aktora i reżysera deklarował chęć skupienia uwagi widza na relacji Daltona i Josha, ale jakoś średnio mu to wyszło. Relacja oczywiście jest, ale przedstawiona w tak kanciasty i toporny sposób, że ciężko w tym znaleźć krztynę naturalności.
Opuszczamy 'nawiedzony’, dom Lambertów, by rozgościć się w akademiku. Zamknięty w sobie młodzieniec wydobywa z siebie skrawki wspomnień o astralnej podróży na drugą stronę. Nie rozumie swoich wspomnień, ale na ich bazie tworzy mroczne malowidła przedstawiające tytułowe czerwone drzwi. Czerwień całkowicie zdominowała kolorystykę filmu, dodała jej nieco art housowego zacięcia, ale pamiętajmy, że cały czas tkwimy w świecie przedstawionym mainstreamowego horroru, który ma zarobić, a nie zachwycić krytyków. Fabuła jest więc bardzo taka sobie i gdybyście mnie teraz zapytali o filmowe wydarzenie, które najsilniej przykuło moją uwagę to olałabym wszystkie próby przedstawienia wielkiego powrotu do świata mroku i z sentymentem wspomniałabym przechadzającą się po ulicy Elise Reiner. Trochę zabrakło pomysłu, ale nie zabrakło budżetu. Cóż, to chyba najsłabsza z odsłon serii. Na ten moment, bo nie sądzę by na tej części wszystko się skończyło.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła: 6
Klimat:6
Napięcie:5
Zabawa: 5
Zaskoczenie: 4
Walory techniczne: 8
Aktorstwo: 7
Oryginalność: 4
To coś: 5
51/100
W skali brutalności: 1/10
Coś bardzo nie mogą zakończyć tej serii. Był już „Ostatni rozdział”, potem „Ostatni klucz”, a teraz jeszcze „Czerwone Drzwi”. Nawet zdążyli w międzyczasie uśmiercić najważniejszą postać. Ciekawe co jeszcze wymyślą.
Zgadzam się. Można się pogubić nie tyle w fabule, co nie nadążyć za tokiem myślenia twórców filmu, którzy nieco „popłynęli”.
Cieszy mnie fakt, że seria „Naznaczony” wciąż „żyje”, ale… już teraz trochę obawiam się kolejnych pomysłów m.in. scenarzysty, bo – jak sądzę – ciąg dalszy nastąpi.
Pozdrawiam.