Muchomory w cukrze – Marta Bijan
Grupa maturzystów – szkolnych przyjaciół postanawia spędzić ostatnie wspólne lato nim dorosłość rozdzieli ich drogi. Fio, Hanna, Wenus, Robin i Kostek wyruszają do domu 'z drewna i szkła’, w którym na stale mieszka przybrany brat ostatniego z przyjaciół, Adam. Trzy miesiące pośród leśnej głuszy, nieopodal jeziora, bez zasięgu mediów brzmi idyllicznie. I tak jest, do pewnego momentu, który stanowi koniec wszystkiego.
Niektóre książki są dowodem na to, że wytrwały marketing działa cuda. Sama raczej nie sięgnęłabym po książkę reklamowaną pod szyldem young adult gdyby nie obietnica emocji przez wielkie E, zaskoczenia przez wielkie Z, no solidnej dawki mrocznych nut, które obiecała sama śpiewająca autorka. Po lekturze „Domów i innych duchów’ nie miałam powodu by jej nie wierzyć. Liczyłam, że moje starcze serce nieco drgnie i przywoła wspomnienie młodzieńczego animuszu, oraz wywrotowych akcji w doborowym towarzystwie alkoholu i złych decyzji. A tu cóż, nędza Panie.
Przez większość czasu nie dzieje się zupełnie NIC. Bohaterzy nie starają się niczym zająć czytelnika i chyba nawet jeśli podjęliby takową próbę to skończyłaby się ona niepowodzeniem. Cała banda jest bardzo stereotypowa, niczym wyjęta z amerykańskiego serialu o nastolatkach, gdzie zawsze w stadzie muszą pojawić się osobnicy o określonym profilu. Mamy naszą narratorkę, wylęknioną Fio, której przemyślenia ogniskują się głównie wokół tego, że czuje się źle tworzy to śmiertelnie nudny bukiet nastrojów depresyjnych. Jej narracja skutecznie wpędziła mnie w apatię, zamiast zaciekawić, wzbudzić współczucie, czy jakiekolwiek emocje.
Właściwa fabuła opisuje sposoby spędzania wolnego czasu przez naszych bohaterów, gdzie zakres ich fantazji jest dość wąski. Popijają, jedzą dania z grzybów, opalają się, trochę i konwersują. Nie ma tu typowych dla nastoletniej brawury wywrotowych akcji i przygód. Nikt nie powiedział tu nic szczególnie ciekawego. Niby dużo czasu żeby się im wszystkim przyjrzeć, ale jakoś nie wiem o nich nic, poza garścią tych stereotypowych cech osobniczych: ten lubi książki, ten siłownie, ta instagram etc.
Ale czytam dalej, cierpliwie wypatrując plot twisu, tego obiecanego Końca, na którym płakała połowa blogerów. I oto jest on, finał, cały w kwiatach i wstążkach niczym zwycięski koń na derby. Jest śmierć, jest rozpacz. Niby wszystko zgodnie z obietnicą, ale. Ale skąd? W efekcie zaskoczenia najbardziej nie lubię gdy przychodzi znikąd. Jakoś nie pasowało mi to do całości. Tak jakby magik pojawiał się na scenie już z królikiem, ale bez kapelusza. Wiele osób potrafi zarzucić efektowi zaskoczenia, że był przewidywalny, z racji poprzedzających go sygnałów. Jak nie lubię gdy tych sygnałów nie ma, bo wyklucza to czytelnika z gry o tajemnice. W „Muchomorach..” wszystko rozgrywa się na ostatnich stronach. A rozgrywa się mocno, tylko nie jestem przekonana czy w dobrym tego słowa znaczeniu. Ten finał jest przeszarżowany, zdecydowanie nie obliczony na realizm. Nie kupiła mnie ta zagadka, a jeśli mam być brutalnie szczera to wydała mi się absurdalna. Kiedy w tych finałowych scenach Fio wykrzykuje: To totalna bzdura! Po raz pierwszy byłam gotowa opowiedzieć się po jej stronie i przytaknąć: masz kurna rację.
Moja ocena: 4/10
Dodaj komentarz