Clock/ Zegar (2023)
Trzydziestosiedmioletnia Ella Patel, ceniona dekoratorka wnętrz i żona Aidana wydaje się nie potrzebować do szczęścia już nic więcej. A jednak. W swoim otoczeniu ma bowiem dużo osób starających się przekonać ją, że powinna zostać matką. Ella tego nie czuje, nie czuje instynktu, w który jak głosi gminna wieść uposażona jest każda kobieta. Szczególną presję wywiera na niej ojciec z dumą podkreślający swoje żydowskie pochodzenie i którego ród zdołał przeżyć zagładę w obozie koncentracyjnym. W końcu za namową swojej ginekolog kobieta decyduje się na udział w dziesięciodniowej kuracji będącej połączeniem farmakoterapii i psychoterapii mającej rozbudzić w niej instynkt macierzyński.
Alexis Jacknow porusza wyjątkowo trudny, szczególnie dla damskiej części widowni, temat. Bardzo aktualny i szeroko dyskutowany w wielu środowiskach, społecznościach, rodzinach… Czy kobieta musi być matką? Co jeśli nie może? Jeśli nie może powinna resztę swoich dni przepłakać w poduszkę. A jeśli nie chce? No, to chyba nie jest prawdziwą kobietą. Jest jakimś bublem, który należy pilnie poddać leczeniu.
Takie poczucie zaczyna rozwijać w sobie Ellen pod wpływem presji otoczenia. Mąż niby w tworzeniu owej presji nie uczestniczy i deklaruje, że ostateczna decyzja należy do żony. Ale.. zawsze jest jakieś ale. Koleżanki Ellen opowiadają o rozerwanych kroczach i innych radosnych wydarzeniach ze swojej drogi ku macierzyństwu. Ojciec, któremu udało się wraz z rodziną ujść z rąk nazistów z iście totalitarnym zapałem wykrzykuje hasła z rodzaju: nie po to my przeżyli coby nasz ród skoczył się na bezdzietnej córce!
Ostatecznie Ellen przybywa do placówki pod opiekę doktor Elizabeth Simmons, która opowiada jej o skuteczności zabiegów, którym ta zostanie poddana w trakcie kilkudniowego pobytu. Solidna dawka hormonów i terapia poznawczo behawioralna mają sprawić, że rozregulowany wewnętrzny zegar Ellen w końcu uruchomi alarm gotowości do zostania matką. Lecz, czy taka ingerencja jest bezpieczna? Gdyby tak było, nie mielibyśmy w tym przypadku do czynienia z kinem grozy.
Obraz debiutującej reżyserki ma w sobie coś z psychodelicznej romantyki Cronenberga. Ma sporo wspólnego z takimi dziełami jak „Potomstwo”, czy „Niebezpieczna metoda”. Niektóre ujęcia mogą przypominać zaś dzieła jego syna pełne jaskrawych rozbłysków i dość makabrycznych wizualizacji. Wszystko wywołuje odczucie niepokoju i jakiegoś wewnętrznego sprzeciwu wobec tej wylewającej się z ekranu opresyjności. Narracja formułuje zmuszające do refleksji pytania, które powinny, czym prędzej zwabić przed ekran wszystkich zwolenników badań nad traumą generacyjną i ogólnie systemowym podejściu do zagadnień psychologicznych. Sceny sesji terapeutycznych są nie mniej intrygujące niż te bardziej inwazyjne zabiegi. A finał, cóż. Jest chyba taki jaki być musiał.
Smutne to kino bardzo. Zdecydowanie nie dla wszystkich, oceny ma marne co tylko potwierdza moje stwierdzenie. Dla mnie bardzo dobry.
Moja ocena:
Straszność: 2
Fabuła: 8
Klimat:8
Napięcie: 7
Zaskoczenie: 6
Zabawa:7
Walory techniczne: 8
Aktorstwo: 7
Oryginalność:7
To coś:7
67/100
W skali brutalności: 1/10
Dodaj komentarz