Nie ma wędrowca – Wojciech Gunia
Nadchodzi zima. Bezimienny mężczyzna wieku nieokreślonego przybywa do nienazwanej wioski. Podejmuje się pracy na tym odludziu w charakterze stróża tartaku. Ma nie tylko pracować, ale i mieszkać w tak zwanej Bazie. Próbując odpędzić się od własnych demonów zagłębia się w tajemniczą biografię swojego poprzednika znanego jako Seweryn Roszczuk. W tym momencie przed jego oczami otwiera się stara blizna, którą nosi ziemia, na której dziwnym zrządzeniem losu wylądował. Dawne tragedie, przemilczane winy. Dawno nie ma już ich ofiar, dawno nie ma winnych. Jest tylko ten przypadkowy wędrowiec.
Świeżo po lekturze „Miasta i rzeki” zaczęłam podejrzewać, że może jednak się z tym Gunią dogadam. Może nie zawsze pisze tak, żebym nic nie zrozumiała? 😉 Mój kolejny wybór padł na „Nie ma wędrowca”. Zawsze podobał mi się ten tytuł. Zawsze chciałam się dowiedzieć, dlaczego go nie ma.
Tytuł, jak się okazuje uległ zmianie z „Nocnej straży” na „Nie ma wędrowca” właśnie. Pochodzenia tytułu należy szukać w cytacie otwierającym: „Jest ból, nie ma zbolałego. Brak czyniciela, ale czynność jest. Jest wygaszenie, ale nie ma zgasłego. I jest ścieżka, ale nie ma wędrowca”.
Motywem przewodnim tej niedługiej powieści jest trauma. Doświadczył jej nasz bezimienny narrator, ona popchnęła go na to pustkowie. Doświadczył jej poprzedni stróż, a także tajemniczy R.V, którego biografię pilnie analizował przed śmiercią. Historyczne tło opisanych wydarzeń jest pewną wskazówką, ale raczej nie chodziło tu o historyczne rozliczenia. Chodzi raczej o próbę zrozumienia pewnych mechanizmów w których uczestniczymy, nawet o tym nie wiedząc. Motyw traumy generacyjnej, ale takiej rozciągniętej na całe społeczności. Wielka, wielka trwoga, że to powróci. Albo, że nigdy nie odeszło. Fragmenty opisanych zdarzeń, rozliczne retrospekcje na mnie osobiście zrobiły ogromne wrażenie. Historia serbskiego lekarza i maleńkiego wcześniaka, rzeź wioski, wreszcie niecodzienna zamiana miejsc, która wręcz trąci motywem mrocznego sobowtóra. I wreszcie nasz wędrowiec, którego mogłoby nie być, gdyby nie ścieżka pozostawiona przez poprzedników, którą musiał przejść by pewne sprawy doczekały się domknięcia.
Ja tak sobie bredzę i dociekam, ale nie lękajcie się, to jedna z bardziej przystępnych opowieści Guni. Właściwie klasyczny horror, który jak pospieszył mi z wyjaśnieniem autor z weird fiction łączy warstwa filozoficzna, nie formalna. To typowo Guniowo, smutna historia. Mroźny zimowy klimat i elementy ghost story.
Moja ocena: 9/10
Dodaj komentarz