Bad Seed (1956)
Christine Penmark, wraz z mężem wojskowym Kennethem, w miłym domu na przedmieściach wychowują ośmioletnią córkę Rhodę. Dziewczynka jest ucieleśnieniem dziecięcego uroku: śliczna, dobrze ułożona i kochająca, budzi powszechny zachwyt. Jedynie chmurny i złośliwy ogrodnik Leroy patrzy na małą spod byka. Pewnego dnia na szkolnym pikniku dochodzi do tragedii, szkolny kolega Rhody tonie w jeziorze, a dziewczynka jest ostatnią osobą, z jaką był widziany. Pani Penmark zamartwia się traumą, jaką to wydarzenie mogło odcisnąć na jej córce, tymczasem Rhoda nie wydaje się być przejęta całym zdarzeniem. Gdy Christine zastanawia się co może być przyczyną takiej, a nie innej postawy córki jej wspomnienia powracają do koszmarów, jakie nawiedzały ją od wczesnego dzieciństwa.
Czy dziecko może być złe? Tak do gruntu, do szpiku kości, tak bez powodu? Twórcy filmowi rozwodzili się nad tym pytaniem od dawna, ale to właśnie Mervyn LeRoy był bodaj pierwszym z nich. Wykorzystując powieść Wiliama March’a i jej późniejszą adaptację na potrzeby scen teatralnych nakręcił film, który konfrontuje widza z teorią o 'złych nasionach’, o ludziach genetycznie zaprogramowanych do czynienia zła.
Rhoda Penmark nie jest dzieckiem antychrysta, nie jest opętana, nie jest podrzutkiem z kosmosu, nie doświadcza traumy przemocy, nie została wychowana przez zaburzonych rodziców szczędzących jej miłości i wsparcia. Jakże to odważny pomysł w Ameryce lat ’50, uczynić dziecko antybohaterem, dać złu dziecięce oblicze. Przypuszczam, że swego czasu na twórcach filmu nie pozostawiono suchej nitki, nawet teraz może to budzić sprzeczne odczucia. Jeśli przyjrzeć się późniejszym produkcjom o tej tematyce, to da się zauważyć, z jaką desperacją ich twórcy doszukują się uzasadnienia dla istnienia zła w dzieciach (opętanie, choroba, trauma…)
Scenariusz nie pozostawia wątpliwości, jasno wskazuje czarny charakter, ale w jaki sposób? Taki, że czapki z głów. To co najbardziej cenię w starym kinie to narracja, która wcale nie musi być efektowna, musi mieć przekaz. W usta bohaterów nie są wkładane niepotrzebne frazy, a każda rozmowa jest po coś. Współczesny widz może stwierdzić: film przegadany, ale te wszystkie rozmowy toczone w salonie Penmarków służą jak najdokładniejszemu przedstawieniu tła społecznego, kontekstu naukowego i wreszcie podkreślają emocjonalny ciężar zaistniałej sytuacji. Aktorstwo- nieco nad ekspresyjne, mocno teatralne stanowi przykład starej hollywoodzkiej szkoły. Reżyser z resztą zaangażował obsadę prosto z desek teatru — dokładnie te same twarze zobaczylibyście w sztuce „The bad seed”. A teatralna maniera jest z resztą widoczna w większości starszych produkcji i osobiście mam do niej wielką słabość.
W czarno białych prześwietlonych kadrach kryje się cień. Sielankowość i szerokie uśmiechy. Dużo cukierkowej czułości i dygnięć. A wszystko po to, by jeszcze mocniej podkreślić fakt, że podczas gdy jeden owoc pięknie dojrzewa w pełnym słońcu, inny zaczyna gnić.
Postać Rhody jest poprowadzona po mistrzowsku i takiej właśnie kreacji nie powstydziłby się żaden z późniejszych ekranowych socjopatów. Pozorna słodycz i perfekcja, rozgrywanie ludzkimi uczuciami, bazowanie na tym co powierzchowne. Zraniony narcyzm i bezwzględność postępków, brak poszanowania zasad i moralności, agresja. Wszystko w jednej małej dziewczynce o białych włosach i kryształowych oczach. Jej blask oślepił tłum rozsądnych ludzi. Najlepsze w tej rozgrywce jest właśnie to, że Rhoda działa na oczach osób żywo zainteresowanych psychologią i kryminalistyką. Ciotka Monika freudystka przy herbatce próbuje analizować sny Christine Penmark, ta sama Pani Penmark rozmyśla nad pójściem w ślady ojca i napisaniem powieści — może kryminalnej. Jedynie ogrodnik jest tym, który wie, tym, który zna prawdę. Jego wiedza ma podłoże, że tak powiem empiryczne: swój swego wyczuje. To jakby pokazuje jak bardzo nasza wiedza, kultura i prawo jest bezradna wobec prawdziwego zła.
Muszę o tym wspomnieć, bo wiem, że jeśli uda Wam się obejrzeć ten film Waszą uwagę zwróci finał. Zarówno w wersji sztuki teatralnej jak i oryginalnej powieści zakończenie jest inne — zdecydowanie bardziej sensowne, niestety reżyser nie mógł sobie na nie pozwolić bo zostałby zjedzony żywcem. Finał filmu pewnie Wam się nie spodoba, mnie się nie podobał, ale rozumiem przyczyny i szanuję, bo mimo wszystko trzeba mieć wielkie jaja, by w ogóle wziąć na warsztat taki temat i nie wykręcić się gusłami. SPOILER: Ostatnia scena jest jakby 'doklejona’ do filmu, widać, że reżyser stał w sprzeczności z samym sobą, ale zrobił co musiał. Musiał uśmiercić Rhode, musiał 'zesłać na nią karę z nieba’. W oryginale matka ginie, a Rhoda ma się dobrze. Mało tego, już przy napisach końcowych mamy do czynienia z 'prezentacją obsady’ i właśnie wtedy naszym oczom ukazuje się obraz Christine Penmark ze śmiechem wymierzającej klapsy swojej 'niegrzecznej córce’. To nawet nie jest śmieszne. To tak jakby chciano przekazać widzom, że gdyby Rhoda w odpowiednim czasie dostała od starych w doopę to nie kradłaby i nie mordowała, co przeczy wszystkiemu, co zostało w filmie powiedziane KONIEC SPOILERA.
Gorąco polecam „Bad seed”, zwłaszcza że wreszcie w sieci pojawiło się sensowne tłumaczenie, którego autorem jest mój webmaster Rafał. (Dotychczasowe wersje miały niestety trefne napisy).
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła: 9
Klimat:8
Napięcie:8
Zaskoczenie:6
Zabawa:8
Walory techniczne: 7
Aktorstwo:8
Oryginalność:9
To coś:8
72/100
W skali brutalności: 0/10
gdzie można obejrzeć wspomnianą wersję z dobrym tłumaczeniem?
cda