Echo – Thomas Olde Heuvelt
Ilekroć Nick Gravers wychodzi w góry jego chłopak Sam Avery drży o jego życie. Na kolejną wyprawę mężczyzna rusza w szwajcarskie Alby, by wraz ze swoim wspinaczkowym partnerem Austinem zdobywać kolejne szczyty. W trakcie jednej ze wspinaczek jego wzrok kieruje się na niepozorną górę zwaną Maudit. Nazajutrz obydwaj ruszają właśnie w jej kierunku. Wraca stamtąd tylko jeden i bynajmniej nie o własnych siłach. Sam zostaje powiadomiony, że jego okrutnie okaleczony chłopak trafił do szpitala, gdzie zespół chirurgów próbuje uratować to co pozostało z jego pięknej twarzy. Co wydarzyło się w dolinie Echa?
Głośnia powieść „Hex” wydana kilka lat temu sprawiła, że oczy wszystkich czytelników grozy zwróciły się na młodego holenderskiego pisarza Thomasa Olde Heuvelt. W podziękowaniach wieńczących ponad sześciuset stronicową powieść „Echo” autor przyznaje jaką presję wywarł na niego sukces poprzedniej powieści i w jakim stopniu zaowocowało to niemocą twórczą przy próbach napisania czegoś nowego. Blokada puściła po kilku latach i być może Thomas potrzebował tego czasu by jak poradził mu Martin (tak, ten od „Gry o tron”) napisać dokładnie to co chciał napisać – bez przejmowania się oczekiwaniami innych.
Będąc świeżo po lekturze „Echa” uroczyście zaświadczam, że jeśli idzie o zagraniczną prozę z gatunku horroru nie czytałam w tym roku nic lepszego.
Autor poniekąd oddaje w niej hołd klasyce grozy nadając kolejnym rozdziałom tytuły najsłynniejszych dzieł literatury gatunkowej, ale też zawartością owych rozdziałów wskazując jak nieśmiertelne są zawarte w owej klasyce motywy i jak może się do nich odwoływać współczesny autor. Heuvelt w narracji stosuje formułę powieści epistolarnej, których podmiotem jest Sam Avery. Wykorzystuje też fragmenty dzienników Nicka. Przywodzi to na myśl nader często stosowany w literaturze gotyckiej zabieg sprowadzający się do zaangażowania czytelnika w relację z narratorem – tak to właśnie ja jestem adresatem tej opowieści, to ja poznaje największy sekret opowiadającego. O ile relacja Sama kipi od emocjonalnego rozedrgania, pełna jest dygresji i prób wytłumaczenia się odbiorcy, to relacja Nicka jest pełna niedomówień, sugestii i niepewności. Ten celny chwyt powoduje, że utrzymujemy balans pomiędzy obserwacją dążeń obydwu bohaterów, możemy współodczuwać z Sam jego zagubienie i strach, które dodatkowo podsyca niejasność wydarzeń o których stara się opowiedzieć w swoim dzienniku Nick.
Nie dowiemy się od razu co wydarzyło się u podnóży góry Maudit, jej tajemnica skryta jest przed naszym wzrokiem jak górski szczyt ukryty w chmurach. Czeka nas mordercza wspinaczka i przynajmniej kilkukrotne zgubienie drogi. Można powiedzieć, że jest to opowieść o miłości która może zabić – jakże piękne odwołanie do gotyckiego romantyzmu – miłości do gór i miłości do człowieka, który te góry nosi w sobie, a przynajmniej tę jedną górę.
To co dzieje się z Nickiem kiedy zdaje się powoli wraca do zdrowia może przypominać objawy opętania, ale takiego na które nie pomoże recytowanie tekstu rytuału rzymskiego i machanie kropidłem. Śmiercionośna siła, którą można nabyć tylko jeśli 'otchłań spojrzy na Ciebie’. Fabuła to więc obraz walki z czymś czego tak naprawdę nie można nazwać, ani zamknąć w żadnej kategorii. Jest tylko opowieść strzępek opowieści ludzi, którzy może nie wiedzą czym w gruncie rzeczy jest Maudit, ale wiedzą, że się jej boją. Trochę alpejskiego folkloru by dopełnić grozę sytuacji. Dodajmy do tego wspomnienia traum obydwu bohaterów dramatu (historia kozicy utknęła mi gulą w gardle) i przenikający chłód śnieżnej nocy spędzonej tam gdzie dosięgnąć Cię mogą echa. Pięknie straszna rzecz.
Moja ocena: 9/10
Dziękuję wydawnictwu Albatros
Dodaj komentarz