Dom Maynarda – Herman Raucher
Lata ’70 XX wieku. Dwudziestotrzyletni weteran wojny w Wietnamie Austin Fletcher dziedziczy po zmarłym na froncie przyjacielu stary dom w Belden w stanie Maine i jedenaście akrów przyległej do niego ziemi. Jako, że mężczyzna nie ma swoje miejsca na świecie bez zwłoki udaje się do domu Maynarda licząc, że wkrótce stanie się on domem Austina. Na miejscu mierzy się nie tylko z razami wymierzonymi przez siły natury, ale także, a może przede wszystkimi, z siłami zupełnie naturze przeciwnymi – parnormalnymi.
„Dom Maynarda” wydana w latach osiemdziesiątych powieść grozy Hermana Rauchera to jedna z tych książek, na których polski przekład bardzo liczyłam i bardzo czekałam. Z niecierpliwości przebierałam nogami by móc w końcu wybrać się na ten zapomniany przez cywilizację skrawek ziemi. By zamieszkać w porzuconym pośrodku niczego starym domu, którego fundamenty wzniesiono jeszcze za czasów pionierskich i zmierzyć się ze wszystkim tym, z czym mierzył się najnowszy osadnik, Austin Fletcher.
Książka okazała się może nie tak bogata w grozę jak w duchu liczyłam, ale zafundowała mi całkiem nastrojowe i angażujące emocjonalnie chwile. Mamy tu do czynienia z wręcz wymarzonym miejscem akcji. Stary dom, który dziedziczy Austin miał już nie jednego właściciela, a jednym z nich, bodaj najważniejszym, była zlinczowana przez miejscową ludność czarownica. Obok domu stoi drzewo, które jak spostrzega bohater – nie rzuca cienia. Ważny, ale nie jedyny z alarmujących sygnałów. O okolicy krąży więcej legend, między innymi ta o Miniłakach skrytych w cieniach lasu. Pomieszanie starego purytańskiego zabobonu z jeszcze starszymi indiańskimi wierzeniami? Czemu nie.
Atmosfera izolacji i osamotnienia, która szybko przenika do psychiki bohatera, początkowo ma być jego sprzymierzeńcem, tym co ma mu pomóc poradzić sobie z dudniącymi w głowie echami wojny w Wietnamie. Austin to ciekawy przypadek, któremu przyglądałam się z uwagą. Jego walka z przeciwnościami losu bywała powodem do drwiących uśmieszków, ale też poruszała wrażliwsze struny.
„Dom Maynarda” to przypadek horroru paranormalnego, w której bardzo istotny jest pierwiastek ludzki, może nawet istotniejszy niż to, co rzekomo ten człowiek doświadcza. To chyba sprawiło, że mimo pewnego niedostatku typowej grozy dosyć polubiłam się z tą opowieścią.
Moja ocena: 6/10
Dziękuję wydawnictwu Vesper
Dodaj komentarz