*Recenzja przedpremierowa
Raang Song/ Medium (2021)
Pośród lasów i wzgórz północno-wschodniej Tajlandii stoi świątynia bogini Ba Yan, której szamankami od pokoleń zostają kobiety z rodziny Nim. To właśnie jej działalności mają przyjrzeć się dokumentaliści, jednak wkrótce ich uwaga zaczyna skupiać się na siostrzenicy Nim, Mink, młodej dziewczynie, która zaczyna wykazywać oznaki opętania. Matka dziewczyny jest pewna, że oto jej córka przejmuje dar ciotki i nie jest z tego powodu zadowolona. Nim ma jednak dużo gorsze przeczucia co do źródła zachowania siostrzenicy.
„Medium” film reżysera „Shutter — Widmo”, koprodukcja Korei Południowej i Tajlandii to tegoroczny kandydat do Oscara. Film sięga do źródeł dawnych wierzeń, które w miejscach takich jak Isan wciąż są żywe. Lokalny koloryt, folklor i kultura ścierają się ze społecznymi dążeniami do zachodniego sposobu pojmowania świata.
Film nakręcono w konwencji mockumentary, ale nie odczujecie tego patrząc na efekt końcowy. Zdjęcia i montaż nie drażnią zmysłu wzroku niestabilnym obrazem. O tym, że mamy do czynienia z kręceniem z ręki przypominamy sobie w chwilach, w których taki właśnie sposób prowadzenia kamery jest najbardziej zasadny dla wydobycia z danego kadru solidnej porcji grozy.
Mamy tu okazję przyjrzeć się tak pięknym plenerom jak życiu ulicy w najbardziej naturalistycznej formie. Jak na azjatyckie kino przystało wszystko jest tu dla nas nowe i osobliwe. Ciekawskie oko kamery dokumentalistów łowi najlepsze smaczki tak byśmy uzyskali wgląd w codzienność, zanim przejdziemy do zdarzeń zupełnie niecodziennych. A te, Moi Drodzy, przykuły moją uwagę. Ostatnio o to bardzo ciężko, oglądam te filmy jednym okiem, bo chyba wszystko już widziałam i zbrzydło mi, ale ilekroć wchodzę w obszar kina azjatyckiego, niezależnie od wtórności motywu przewodniego — czy to opętanie, czy to zombie — czuję jakbym obcowała z jakimś novum, którego przeoczyć nie mogę. Tak też się zadziało w przypadku „Medium”.
Obraz opętania, bo to chyba opętanie (?) w religii innej niż chrześcijańska daje inną perspektywę w grze na tych samych zasadach. Film trwa ponad dwie godziny i spokojnie można by go skrócić, ale po co? Powolne budowanie atmosfery, zawiązywanie się właściwej akcji, to mnie urzekło bardziej niż sam finał, który choć bardzo efektowny i zgrabnie zrobiony, nie zatrząsł moim światem w posadach, tak jak mogłam na to liczyć po mega mocnym punkcie kulminacyjnym. Jest brutalnie, jest psychodelicznie, jest osobliwie i strasznie. Jest mrok, jest bezsilność, jest pomieszanie zmysłów. W pewnym momencie nie wiedziałam już co tu się jeszcze odwali. Jump scary stosowane są z umiarem, pomysłem i widoczną precyzją. Do tego dochodzi dobre aktorstwo i dialogi. Takie rzeczy chce się oglądać.
Moja ocena:
Straszność: 3
Fabuła: 8
Klimat: 9
Napięcie: 7
Zabawa: 7
Zaskoczenie: 6
Walory techniczne: 8
Aktorstwo: 8
Oryginalność: 6
To coś: 8
70/100
W skali brutalności: 3/10
*Film objęty patronatem Biblii Horroru.
Dodaj komentarz