Pętla – Kamil Staniszek
Rafał Topielec, polonista z Warszawskiego liceum w dwa lata po odejściu ukochanej nadal walczy z depresją. Właściwie to już nie walczy, właściwie to się poddał. W hostelu, w którym niegdyś spędził romantyczne chwile z Martą postanawia odebrać sobie życie. Proszki, żyletka, sznur… i telefon od babci, który nie tyle udaremnia próbę samobójczą, co powoduje zaniechanie kolejnych. Rafał tak jak stoi wyrusza w podróż do krainy swojego dzieciństwa, do domu babci i dziadka. Ta podroż przyniesie mu niespodziewane ukojenie ale też, a może przede wszystkim, odkryje przed nim zupełnie inne oblicze Pogorzeliska, miejsca gdzie zatrzymał się czas, miejsca gdzie przyjdzie mu zmierzyć się ze zdarzeniami z pogranicza jawy i snu – snu szaleńca.
Mówi się, że nasze pokolenie ma zimne serca. Coś w tym jest, bo samej ciężko było mi wejść w buty tego współczesnego Wertera i przyjąć do wiadomości, że koniec relacji z drugą osobą może być końcem świata. Autor chyba zdawał sobie sprawę z tego jak zostanie przyjęty jego bohater, bo opisując reakcję otoczenia na jego depresję trafiał celnie niczym snajper w stereotypowe postrzeganie przypadku złamanego serca. Nie wiem, czy naszego Wertera polubiłam, raczej nie, ale taka sytuacja nigdy nie warunkuje u mnie odbioru książki. A książka podobała mi się bardzo, na tyle 'bardzo’, że sama jestem owym fantem zdziwiona.
Mamy tu do czynienia z kompilacją powieści grozy i powieści egzystencjalnej, choć może trzeba by się zastanowić nad tym, czy aby na pewno powieść gatunkowa i egzystencjalne przesłanie potrzebują rozgraniczenia. Kamil Staniszek użył wobec mnie ciosu poniżej pasa kierując moją uwagę na motyw utopijnej krainy dzieciństwa umiejscowionej na polskiej wsi. Celniej już się nie dało.
Każdy z nas ma takie miejsce na świecie, miejsce gdzie jego z nagła bezdomne serce może się udać. W powieści Staniszka jest Pogorzelisko jest jednocześnie początkiem i końcem, jego życie zapętliło się wokół tego miejsca, choć sam raczej nie zdawał sobie sprawy z jego znaczenia. Dopiero ten niecodzienny powrót kazał mu przyjrzeć się przeszłości i odkryć prawdziwe znaczenie pewnych zatartych przez czas wspomnień.
Widzimy tę utopie, widzimy ją oczyma dorosłego człowieka, który znowu może poczuć się jak dziecko. Widzimy też jak niepostrzeżenie wkrada się w nią mrok i groza. Nieustannie jesteśmy bombardowani opisami zdarzeń przejmujących nas niepokojem, balansując pomiędzy jawą, a snem. Aż do momentu gdy wszystkie maski zostaną zrzucone, a z oczy spadnie ostatnia łuska. Wiedziałam jak to się skończy, ale nie mówię o tym, żeby udowodnić autorowi jakiś zarzut. Ta historia nie mogła skończyć się inaczej, lepiej (?) tak po prostu musiało się stać, bo się stało – tak po prostu.
Perspektywa Rafała nie jest jedyną jaką mamy okazję ujrzeć. Fragmenty poświęcone Marcie – nie tyle kobiecie fatalnej co kobiecie nie potrafiącej w związki;) bez zadęcia, ale wnikliwie ukazują przyczynę nieszczęścia naszego Wertera. To czego Marta doświadcza podczas pobytu Rafała w Pogorzelisku też jest grozą wysokiej próby, a iście Meyinkowski motyw konfrontacji jest kolejnym przykładem konsekwentnie realizowanej wizji tej historii. Podsumowując, pod płaszczykiem iluzji kryje się bardzo uniwersalna opowieść o pętli, którą sami wkładamy sobie na szyję.
Moja ocena: 8/10
Dziękuję wydawnictwu Vesper
Bagiennik napisał
Muszę przeczytać. Czuję, że będę zachwycony. Pozdrawiam!