Zew Nocnego Ptaka – Robert McCammon
Rok 1699 w Północnej Karolinie. Ulicami Fount Royal przechadza się diabeł. Pod rękę z kobietą o uroczych oczach sieje strach w sercach mieszkańców mordując, zaklinając i niszcząc plony. Założyciel osady, możny Pan Bidwell sprowadza do miasteczka sędziego Issaca Woodwarda by ten zrobił porządek z posądzaną o konszachty z diabłem kobietą wydając na nią jedyny sprawiedliwy wyrok. Gdy sędzia w towarzystwie swojego sekretarza, młodego Matthew Corbetta w końcu dociera z Charles Town wydanie wyroku okazuje się sprawą nie tak oczywistą, jak można by się spodziewać.
W moim przypadku wystarczyła ledwie chwila bym całkowicie wsiąkła w tę opowieść i zanim się spostrzegłam byłam już u jej kresu. Powieść historyczna? Kryminał? Fantastyka? Groza? Pozwolicie, że odpuszczę sobie jednoznaczne określenie gatunkowej przynależności, są tu bowiem do przeanalizowania znacznie ważniejsze kwestie. Po pierwsze: jak to możliwe by utrzymać w ryzach tak monumentalną i wielowątkową powieść? Po drugie: jak przekonać czytelnika by poświecił długie godziny na zapoznanie się z historią opartą na wielokrotnie wałkowanym motywie i uniknąć urągań w stylu „Ale to już było”? Wyciągnijcie długopisy i kartki, McCammon zna odpowiedzi na te pytania. Jeśli na sali jest Stephen King to też proszę go o wzmożoną uwagę;)
Choć bibliografia autora jest zasobna, jest to moje pierwsze spotkanie z jego prozą. „Zew nocnego ptaka” powstał po okresie dłuższej pisarskiej abstynencji i tym samym dał początek nowej powieściowej serii, której bohaterem jest młodzieniec Matthew Corbett, wychowanek sierocińca przygarnięty w roli asystenta przez sędziego Issaca Woodwarda.
Początek jego historii, pomijając występujące później retrospekcje, to próba przybycia do Fount Royal, kolonii która znalazła się w kłopocie. Sceny otwierające nie pozostawiły wątpliwości, że mamy tu do czynienia z wprawnym piórem autora, który potrafi stylizować język i tło swojej opowieści, jednocześnie nie bojąc się posłużyć mniej wyważonymi i eleganckimi środkami wyrazu bawiąc czytelnika i wzbudzając konsternację, a nawet lęk.
Mogę to powiedzieć wprost: polubiliśmy się od pierwszych akapitów. Tak już zostało, bo ku mojemu ogromnemu zdziwieniu można snuć świetną gawędziarska narrację bez schodzenia na manowce, jednocześnie wprowadzając poboczne qeusty, które angażują, ale nie rozpraszają uwagi. Kreacje bohaterów doprowadzają do szybkiej integracji z czytelnikiem. Dużo dobrze napisanych dialogów dynamizuje akcję, a bardzo plastyczne i niejednokrotnie dosadne opisy świata przedstawionego działają na rzecz realizmu, tego przecież bardzo odległego nam okresu historii Nowego Świata. Nie ma tu wątków niepotrzebnych, na siłę wprowadzanych dłużyzn, ani grama nudy, ani grama nieścisłości. Wszystkie drogi prowadzą do Fount Royal, a są to drogi błotniste, otoczone lasami pełnymi wilków w ludzkiej skórze. Na miejscu diabła omijałabym tą okolicę szerokim łukiem.
Polecam najgoręcej i niecierpliwie oczekuję kolejnych powieści McCammona.
Moja ocena: 9/10
Dziękuję wydawnictwu Vesper
Dodaj komentarz