Link (1986)
Młoda studentka zoologii zafascynowana badaniami doktora Stephena Philipsa stara się o posadę jego asystentki. Podstarzały mizogin oferuje jej zamiast tego pełnienie funkcji gosposi w jego nadmorskiej posiadłości w czasie wakacji. Jane Chase godzi się na to i wkrótce na własne oczy będzie mogła przekonać się nad czym pracuje doktor, bowiem na miejscu wita ją szympans przebrany za lokaja. Link, bo tak nazywa się tresowana małpa usłużnie wykonuje polecenia doktora, ale tylko pozornie, tylko do czasu.
Nie wiem, jak Wy ale ja jestem wielką fanką „Planety małp”. W każdej wersji, w każdej odsłonie, dlatego zainteresował mnie dreszczowiec z małpim antagonistą w roli głównej.
„Link” Richarda Franklina nie spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem tak widzów jak i krytyków. Czy jestem zdziwiona? Nie szczególnie? Czy zgadzam się z tym? Absolutnie nie. Rozumiem, że kino lat ’80 może wydawać się współczesnemu odbiorcy dość archaiczne i skontrastowane z tym współczesnym na poziomie technicznym wypada zwykle blado, ale nie „Link”.
Według mnie „Link” się 'nie zestarzał. To obraz za którym stoi bardzo dobre przygotowanie techniczne. Nic nie śnieży, dźwięk jest czysty, a ujęcia i sposób prowadzenia kamery bardzo bliski współczesnym rozwiązaniom. Aktorstwo, mam tu na uwadze ludzką część obsady, wypada bardzo dobrze, bez sitcomowego przerysowania. Co się tyczy małp… Tu mimo faktu, że twórcy zdecydowanie odradzono angażowanie w projekt zwierząt, małpią obsadę chwalę jeszcze bardziej. Wszystko wypada bardzo naturalnie i ta naturalność jest upiorna. Szympansy, czyli Link (w tej roli akurat mamy orangutana, ale kto by się połapał), Voodoo i Imp są czymś więcej niż rekwizytami, na planie filmowym i pełnią swoje role i są partnerami do pracy.
Franklin nakręcił nie tyle animall attack co horror antropologiczny, który obala popularną szczególnie w w początkach drugiej połowy XX wieku teorię o tym, że tylko człowiek jest zdolny do prowadzenia wojen w obrębie własnego gatunku. Inspiracją do nakręcenia historii zbuntowanego małpiego kamerdynera miał być artykuł w National Geographic traktujący o wzajemnej agresji wśród szympansów. Filmowa narracja pochyla się też nad zagadnieniem ekologii, idei ochrony zwierząt i jest sprzeciwem wobec ich wykorzystywania. Nasza bohaterka szybko i bezpardonowo zwraca uwagę swojemu chlebodawcy, że ten źle traktuje swoich podopiecznych.
Charakterystyki dwóch przeciwstawnych postaci są dobrze przemyślane. Z jednej strony zestawienie: mistrz i uczeń z drugiej coraz bardziej wyraźna wzajemna niechęć. Szowinizm doktora jest aż nader widoczny i miejscami można odnieść wrażenie, że traktuje on obecność w swoim domu kobiety jako zdobycie kolejnego eksponatu badawczego. Fakt, że nakazuje on Jane pojedynkować się z Impem w teście inteligencji świadczy, że nie znajduje się ona w wiele lepszy położeniu niż jego małpy.
Co się tyczy scen konfrontacji ze zwierzęcym antagonistą to wszystko zaczyna się dość niewinnie. Scenariusz parokroć podkreśla przewagę siłową zwierząt, dość wcześnie sygnalizując gdzie mamy dopatrywać się źródła zagrożenia. Jane widzi sygnały świadczące o tym, że małpy są o krok od buntu, ale doktor w swojej pysze zdaje się bagatelizować problem. Jak to się skończy możemy się domyślać i nie jest to bynajmniej zarzut pod adresem scenariusza.
Sam reżyser określił fabułę jako animal attack w stylu „Szczęk” z małpą zamiast rekina i być może coś w tym było, ale wprowadzenie protagonistki, która jest jak najdalsza od chęci eksterminacji zwierzęcia znacznie zmienia perspektywę z jakiej postrzegamy problematykę filmu. Relacja Jane z Linkiem jest zresztą mega złożona.
Milcząca małpa swoim zachowaniem prezentuje cały wachlarz emocji przypisywanych tylko i wyłącznie ludziom: zazdrość, pożądanie, nienawiść, chęć zemsty. Dla mnie super, warto dać szansę staruszkowi.
Moja ocena:
Straszność: 2
Fabuła:8
Klimat:8
Napięcie:6
Zabawa: 7
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:9
Aktorstwo:9
Oryginalność: 7
To coś:8
70/100
W skali brutalności: 1/10
Dodaj komentarz