Fear Street. Part 1: 1994/ Ulice Strachu.Część pierwsza: 1994
Rok 1994 w małym miasteczku w Ohio. Shadyside z powodu licznych przypadków morderstw popełnianych szczególnie przez młodych ludzi zyskało miano miasta zabójców. Według lokalnej legendy do takiej właśnie sytuacji przyczyniła się klątwa rzucona przez straconą w 1666 roku wiedźmę Sarę Fier. Wyznawcą tej teorii jest między innymi nastoletni Josh. Wkrótce siostra chłopaka, która nie dawała wiary jego teoriom będzie mogła przekonać się na własnej skórze o realności zagrożenia.
Za dzieciaka uwielbiałam R.L. Stine i jej teen horrory z serii „Ulica strachu”. „Co usłyszała Holly”, czy „Idealna dziewczyna” – na zawsze w moim sercu. Wypożyczałam je z biblioteki i cholernie żałuję, że nie mam własnych egzemplarzy.
Bardzo ucieszyły mnie więc wieści o projekcie opartym właśnie na motywach z książek Stine. Zwłaszcza, że reżyserką została Leigh Janiak odpowiadająca za świetny „Miesiąc miodowy” z 2014 r.
Projekt obejmuje trzy filmy z czego każdy rozgrywa się w innym przedziale czasowym. Zaczynamy właśnie od roku 1994. Ostatecznie zamiast podboju kin skończyło się na Netflixie (no tak, pandemia). Pierwszy obraz mam już za sobą i jestem… rozczarowana.
Początek, w którym świadkujemy pełnym napięcia scenom morderstwa dokonanego w centrum handlowym zrobił na mnie dobre wrażenie. Wiadomka, że ten wstęp to praktycznie złożenie lauru na skronie twórcy „Krzyku” – niektóre ujęcia były wręcz lustrzane, ale nie można temu odmówić pieprzu.
Niestety, im dalej tym gorzej. Co mnie najbardziej uderzyło to fakt, że w najmniejszym nawet stopniu twórcom nie udało się oddać ducha lat ’90. Pomijając wtopy soundtackowe („Fierestarter” grupy Prodigy to rok 1996 a nie ’94) to ani technologicznie (zbyt jaskrawo plastikowa kolorystyka zdjęć), ani pod żadnym innym względem to, co widzimy nie przystaje do tamtych czasów. I choć rozumiem, że stykówka dzieciaków ze Stanów mogła różnić się od tej jaką w owym czasie mogliśmy podziwiać w PL, to NIE AŻ TAK. Przecież każdy z nas oglądał amerykańskie filmy z lat ’90 i tak to nie wyglądało. Wszystko jest zbyt współczesne i tak naprawdę brakuje tylko zasięgu 5G na smartfonach. Nie ogarniam jak można było tak spieprzyć tą sentymentalną podróż.
Prosta fabuła jest wręcz naiwna nawet jak na standardy gatunku teen slasher, akcji brakuje tempa i wszystko odbywa się nader łopatologicznie. Jedna, max dwie niezłe sceny ala gore. Przez większość czasu jest mdło i nijako. Męczyłam się oglądając ten film. Żadna to była dla mnie rozrywka. Zaczęłam się zastanawiać, czy książki R.L. Stine, którymi zachwycałam się za szczeniaka też były takie marne? Być nie może. Nie tak to zapamiętałam.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła:5
Klimat:5
Napięcie:4
Zabawa: 4
Zaskoczenie:4
Walory techniczne: 4
Aktorstwo:6
Oryginalność: 4
To coś:4
41/100
W skali brutalności: 2/10
Dodaj komentarz