Źródło – Ayn Rand
Howard Roark jest młodym, bardzo utalentowanym architektem stojącym u progu wielkiej kariery. Projekty, które tworzy odbiegają jednak od ówczesnych standardów idąc w stronę jego autorskich wizji, co nie jest w stanie zagwarantować mu komercyjnego sukcesu. Jego chęć niezależności i autonomii tak w życiu jak i w pracy boleśnie zderza się z oczekiwaniami otoczenia.
Moja wiedza o pisarstwie Ayn Rand ograniczała się do tego, że jest ona autorką głośnej powieści „Atlas zbuntowany” . Teraz wiem już znacznie więcej, bo po przeczytaniu „Źródła” nie mogłam postąpić inaczej jak tylko zagłębić się w jej biografii. Lubię wiedzieć kto stoi za książkami, które mnie sponiewierały. I tak wyłonił się przede mną obraz kobiety na wskroś niezwykłej. Żyjącej i tworzącej w Ameryce, gdzie była matką, żoną, kochanką i oczywiście autorką, która o dwa kroki wyprzedziła swoją epokę. Autorkę,jak twierdzą niektórzy dotkniętą manią wielkości, która budziła i budzi do dziś kontrowersje.
Przygnieciona rozmiarem „Źródła” spędziłam z nią wiele czasu. Była to lektura okupiona bólem nadgarstka i niepokojem duszy. Niczego nie żałuję.
Fabuła powieści stanowi coś pomiędzy romantycznym dramatem, a filozoficzną rozprawą. Bardzo ciężko napisać mi o tej powieści coś czego przez lata od jej publikacji (1943r) nie powiedział już żaden krytyk, nie przywołał żaden współczesny filozof. Możecie nie zgodzić się z prezentowanymi w niej poglądami, ale na pewno nie pozostaniecie obojętni.
Jak twierdzi sama autorka stworzony przez nią przekrój charakterów tak głównego bohatera jak i osób, które stoją na jego drodze został celowo przejaskrawiony. Tak by z impetem uderzyć w czytelnika. Można powiedzieć, że czytelnik ma do czynienia nie tyle z ludźmi co z archetypami.
Mamy tu oczywiście naszego rudowłosego indywidualistę, szaleńca(?), który nie ulega żadnym kompromisom i woli by jego projekty pozostały tylko w sferze idei niż miałby on stworzyć coś wbrew sobie. Jego obsesja jest posunięta tak daleko, że możecie zacząć się zastanawiać czy jest on bohaterem, czy raczej antybohaterem. Po przeciwnej stronie barykady mamy jego kolegę ze studiów, Petera. Jest on człowiekiem praktycznym i uległym w takim stopniu, że możecie odnieść wrażenie, że nie mamy tu do czynienia z jednostką, a sztucznym wytworem systemu. Ellshwort jest jeszcze gorszy, bo choć jak twierdzi ceni piękno to swoje zawodowe starania kieruje w stronę uprawiania kultu brzydoty i przeciętności. Mamy jeszcze tajemniczą Dominiqe i właściciela nowojorskiego szmatławca. Serio, jest tu całkiem sporo osób, zdolnych wyprowadzić z równowagi świętego. Wszak nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Jest to bardzo gorzka historia, która jeśli chodzi o moją osobistą refleksję kazała mi przedefiniować rozumienie pojęcia sukcesu. I choć może brzmi to banalnie to w tej powieści nie ma nic banalnego. Każde z Waszych odczuć jakiekolwiek one będą będzie jak najdalsze od banału.
Moja ocena: 9/10
Dziękuję wydawnictwu Zysk i s-ka
Dodaj komentarz