Głód – Marcin Majchrzak
Tomasz otrzymawszy serię z karabinu losowych nieszczęść pakuje manatki i wyrusza przed siebie. Nie musi zostawiać dziewczyny, bo ta go już w tym wyręczyła, nie musi rzucać pracy, bo to praca rzuciła jego. Siedząc na stacji pkp i zastanawiając się nad tym gdzie się udać, nawiązuje rozmowę z nieznajomą, która staje się jego towarzyszką. Wraz dziewczyną przedstawiającą się jako Denatka wsiada do byle jakiego pociągu i trafia w Bieszczady. Ich wspólna tułaczką kończy się w Stuposianach gdzie brnąc w śnieżnych zaspach w końcu docierają do pensjonatu „Czarny potok”. Tam odcięci od świata za sprawą śnieżycy spędzają kilka dni wypełnionych zdarzeniami tyle dziwnymi co przerażającymi.
Po swoim pobycie na „Stacji” Marcina Majchrzaka i doświadczeniu swego rodzaju zachwytu nad jego debiutem głodnym wzrokiem wypatrywałam „Głodu”, jego następnej powieści. I choć ta okazała się prozą odmienną od „Stacji” to nadal jest to książka, której poziom przewyższa 'średnią grozową’ w Polsce. Mamy do czynienia z talentem, Drodzy Państwo.
„Głód” to po trosze powieść drogi, w której podróż jaką odbywa bohater zyskuje odrobinę metafizyczny wymiar. Jest zerwaniem z codziennością, którą poznajemy na tyle, by wiedzieć jak bardzo Tomasz może mieć dość. Jest też zerwaniem z rzeczywistością, bo to, czego ostatecznie doświadcza ciężko pomieścić w ciasnych ramach realności.
Podobnie jak zadziało się to w przypadku „Stacji” tak w „Głodzie” dominuje klimat atawistycznego lęku przed życiem i jego hym… urokami. Tomasz to bohater, z którym nie trudno się utożsamić nawet jeśli nie mieliście przyjemności przerzucać na magazynie skrzyni z wódą, to myślę, że obraz kryzysu jakiego doświadczy nie będzie dla Was czymś obcym.
Jego towarzyszka niedoli, Natalia zwana Denatką to postać niezwykle barwna. Też się zakochałam;) Jest jak lodowata rzeka, do której wpada Tomek. Swoją drogą nie mam pojęcia skąd autor bierze te ksywy. Najpierw kolega Gówno, teraz koleżanka Denatka.
W narracji „Głodu” z pewnością odnotujecie mniej iście schopenhauerowskiej filozofii niż w „Stacji”, ale chyba Marcin nie byłby sobą, gdyby nie podrzucił czytelnikowi kilku przewrotnych spostrzeżeń na temat kondycji świata i ludzi.
„No to ponownie: bardzo nam przykro. Klik-klak. Wybierz jeden, aby połączyć się z konsultantem. Wybierz dwa, aby otrzymać ofertę wakacyjną w piekle. Wybierz zero, aby popełnić samobójstwo.”
Czarny humor to też urok tej książki.
Całość podzielono na dwie części z czego pierwsza, jak już wspomniałam, to obraz podróży i dotarcia do jej celu, przedziwnego bieszczadzkiego pensjonatu. Tu stopniowo za plecami naszych bohaterów przekrada się groza. Klimacik trochę jak w „Lśnieniu”, czy „1408” trochę jak w „Całopaleniu”. Cudaczna właścicielka pensjonatu, widmowi goście sąsiedniego pokoju i milcząca starowina. Izolacja, klaustrofobia, potrzask, pułapka.
Wtedy przychodzi część druga i tu, Mili Państwo, zaczyna się jazda. Tajemnice zostają rozwikłane, a trup pada gęściej niż śnieg. Jest wręcz ekstremalnie brutalnie i jeśli stoicie to usiądźcie, jeśli siedzicie to się połóżcie. Osobiście nie spodziewałam się takiego finału i zostałam totalnie wytrącona z równowagi. I choć może wolałabym żeby autor dalej poszedł w weird, a nie w ekstremę to nie mogę mieć pretensji, bo akcja jest jak kubeł zimnej wody. Na twojej głowie, na mrozie, w nocy.
Już się zapewne domyślacie, że „Głód” zaspokoi Wasz głód wrażeń. Nakarmi Was grozą. Smacznego.
Moja ocena: 9-/10
Dziękuję autorowi Marcinowi Majchrzakowi.
Dodaj komentarz