Maska Cthulhu – August Derleth
W gruncie rzeczy zbiór opowiadań „Maska Cthulhu” jest niczym innym jak owocem inspiracji autora twórczością H.P. Lovecrafta. Panowie byli korespondencyjnymi przyjaciółmi i to najpewniej wpłynęło na rozwój fascynacji Derletha twórczością samotnika z Providence, której konsekwencją stały się jego własne poczynania twórcze. Twórcze i wydawnicze, bo warto wiedzieć, że Derleth dołożył wielu starań w tym aspekcie by utwory Lovecrafta nie popadły w zapomnienie. W tej kwestii należy oddać mu sprawiedliwość. Co do jego twórczości własnej mam już bardziej mieszane odczucia. Nie nazwę gościa plagiatorem, bo intencje myślę miał jak najbardziej zacne, ale w pewnych kwestiach nie mogę przyznać mu racji. Nie mogę też powiedzieć, by napisany przez niego zbiór sześciu wcale nie długich opowiadań nie miał swoich walorów literackich, ale… No właśnie.
Mogę się nazwać miłośniczką twórczości Lovecrafta, ale nie z uwagi na moją sympatię do Cthulhu, która jest powiedzmy umiarkowana, ale z racji ogromu fascynacji pierwiastkiem werid tkwiącym w nawet najmniej rozbudowanych i umówmy się najmniej popularnych tekstach H.P.
Opowiadania Derletha w ogromnym stopniu opierają się na po pierwsze dobrze dziś znanych ulubionych lovecraftowskich motywach (mroczne dziedzictwo, nienazwane coś, przeklęte księgi, czy inne typowo Lovecraftowskie fanty, które znajdziemy w najbliższym otoczeniu pechowego bohatera), po drugie, co może oburzać, na niewykorzystanych przez H.P notatkach i luźnych pomysłach do których dobrał się Derleht.
Ważnym szczególnie dla fanów mitologii Cthulu jest też aspekt stworzonej przez Derletha interpretacji, żeby nie powiedzieć nadinterpretacji tych ważnych dla twórczości H.P. wątków. Bardzo szybko wyczujecie nieco desperacką chęć Derletha uporządkowania wytworów wyobraźni Lovecrafta i wtłoczenia ich we własny światopogląd. Efekt tego, dla mnie przynajmniej okazał się dość bolesny, bo to co nienazwane i przedwieczne takim właśnie powinno pozostać. Wcale nie potrzeba mi rzymskokatolickiego pojmowania motywów dobra i zła, ani dorabiania rodowodów do czegoś czego początek w oryginale nie miał miejsca. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie nie jest to już do końca werid.
Mogę sobie tupać nóżką albo zastanowić się nad intencjami Derletha. Poniekąd uprościł on świat przedstawiony, co wielu czytelnikom ułatwi odbiór – przyczyni się do większego zainteresowania samym Lovecraftem. Zrobił to nie tylko na poziomie fabularno interpretacyjnym, ale też stricte warsztatowym. Bijcie mnie, ale Derletha czyta się dużo łatwiej niż H.P. Język jest zdecydowanie mniej udziwniony, narracja bardziej dynamiczna – może dlatego, że autor wprowadza więcej dialogów i po porostu czyta się to bez wysiłku. Plus? No, plus. Ponadto naprawdę wierzę w dobre intencje Derletha i jego marketingowo wydawniczy zmysł.
Jeśli mam wymienić najlepsze opowiadania to po pierwsze „Powrót Hasturna” powstałe na podstawie pozostawionych przez Lovecrafta notatek, bo jest bardzo Lovecraftowskie i niezwykle klimatyczne. Po drugie „Rzecz z drewna” bo jest daleka od mitologii Samotnika z Providence, jest też zdecydowanie najoryginalniejszym tekstem jaki znajdziemy w zbiorze.
Myślę, że zerknę też na następne wydania jego twórczych poczynań, chociażby dlatego, że wszystko inne, co Lovecraft wymyślił już mam za sobą, włącznie z listami, esejami, a nawet Necronomiconem – czymkolwiek jest książka, którą mam;)
Moja ocena: 5+/10
Dziękuję wydawnictwu IX
Dodaj komentarz