Recenzja przedpremierowa
Winda – Tomasz Sablik
Życie kierowcy taksówki Roberta Rota kręci się wokół pracy i rodziny. Dąży by zapewnić byt żonie oraz córkom jednocześnie egzystując w ułudzie, że nic nie zmąci ich szczęścia. Swoje problemy skrywa głęboko, starając się bagatelizować nasilające się migreny zdolne zwalić tego silnego mężczyznę z nóg, oraz nieokreślony lęk mający swoje źródło w przerażających wizach ileokroć staje oko w oko z windą. Zupełnie niepozorną windą w bloku mieszkalnym.
To tylko część historii, którą zawiera najnowsza powieść Tomasza Sablika. Gdzieś w tle inna rodzina czepia się ostatnich strzępek nadziei na powrót zaginionej młodej kobiety. Być może jacyś policjanci prowadzą śledztwo. Być może ojciec dziewczyny oskarża o jej zaginięcie chłopaka. Być może niewłaściwy młody mężczyzna zna właściwe źródło problemów mieszkańców bielskiego apartamentowca. Być może, ale szkielet tej opowieści to zaledwie czubek góry lodowej, która sunie prosto na czytelnika. Nie dowiecie się co, tak naprawdę jest jej istotą do chwili zderzenia z prawdą ostateczna. I nieuchronną.
„-To nieuchronne, prawda?
– Nieprawda. Nie zgadzam się.
-To nieuchronne i dobrze o tym wiesz.”
„Winda” to dowód na to, że źródło grozy może wybić wszędzie. Nie ma lepszego lub gorszego miejsca na ulokowanie ludzkiej tragedii i bardziej lub mniej wiarygodnego piekła. Każdy nosi je w sobie i widzi je tam, gdzie pada jego wzrok.
Dawno, dawno temu Czesław Miłosz w posłowiu do „Panny Nikt” Tomka Tryzny napisał, że wcale nie potrzeba szekspirowskich królów i władczyń ze sztyletem by ukazać w literaturze wielkie namiętności i tragedie, wystarczy pierwsza z brzegu podstawówka i grupa dziewczątek. Nie jest Miłoszem, ale pozwolę sobie stwierdzić, że Tomkowi Sablikowi także nie potrzeba było królów, władczyń, ani gotyckiego zamku. Wystarczyła zwyczajna rodzina, facet podobny zupełnie do nikogo i winda w bloku, dwa kroki od mieszkania. Groza w powieści jest o tyle silna, że osadzono ją w normalności, skontrastowano z niespiesznie płynącą codziennością. Wyobraźcie sobie, że wracacie z pracy i nagle przed Waszymi oczami wybucha rzeka krwi. Skąd? Jak? Dlaczego? Nie, rzeki krwi zostawmy Kubickowi, to tylko przykład. W przypadku „Windy” nie będziecie w stanie zbyć całej, kolosalnie rozrośniętej warstwy paranormalnej prostą teorią obłędu. Tomasz postarał się by pod konwencjonalnymi zwyczajami skryć atawistyczny lęk i paranoiczne podejrzenie. Nawet jeśli poczynicie jakieś założenia, fabuła książki jest skonstruowana w taki sposób, by zaatakować z innej strony.
Powiedzieć, że jest w niej groza to jak nie powiedzieć nic. Ona jest grozą, istnieje grozą, oddycha grozą i to groza o niej stanowi. Co więcej jest to groza mojego ulubionego rodzaju, podszyta niewysłowionym smutkiem, który wywołać może tylko to co krańcowe i ostateczne. Oczywiście jest w niej też duży- delikatnie mówiąc – pierwiastek okrucieństwa, ale podany w sposób świadczący o wrażliwości autora aniżeli chęci szokowania i uprawiania taniej groteski. Mam w niej swoje ulubione sceny, cieszę się, że ostatecznie ich nie wycięto z uwagi na dość kontrowersyjny wydźwięk. Wszak piekło nie podlega cenzurze. Ta książka jest taka jak powinna być, w każdym calu. Horror wzorcowy, horror ostateczny.
Ile razy bym jej nie czytała nadal budzi we mnie emocje. Zazdroszczę tym, którzy będą ją czytać po raz pierwszy. Pierwsza przejażdżka „Windą” to doświadczenie, które zmienia sposób postrzegania gatunku. Owocuje kacem, ale z rodzaju tych przypominających pośmiertną sztywność, a nie jelitówkę;) Cóż zgodnie z moimi prognozami okazuje się, że ciesząca się tyloma pozytywnymi recenzjami „Próba sił” była tylko próbą sił;) Drobną wprawką w porównaniu z tym co Tomasz pokazał w „Windzie”.
Ps.Dla osób które książkę już czytały przygotuję bardziej szczegółową analizę tekstu, która pojawi się już po premierze.
Moja ocena: 10/10
*Książka objęta patronatem Biblii Horroru
Kamila napisał
Świetna książka 🙂