It: Chapter two / To: Rozdział 2
Minęło 27 lat odkąd siedmioro dzieciaków z Derry zmierzyło się upiornym klaunem z kanałów pod miastem. Billy, Beverly, Ben, Stan, Richie, Eddie i Mike wyszli z potyczki z Pennyvise’m cało i doczekali dorosłości. Niestety zła nie da się zabić tak do końca, ono zawsze znajdzie drogę powrotną. Można tylko uciec i zapomnieć, jak uczynili to członkowie 'klubu frajerów’.
Mike, który jako jedyny pozostał w Derry , w 27 lat od momentu starcia telefonuje do swoich przyjaciół informując ich, że To wróciło. Przyjaciele zobowiązani solenną przysięgą przybywają do Derry by jeszcze raz podjąć rękawice.
O ile bohaterzy filmu „To” (2017) na wielki come back 'Tego’ musieli czekać 27 lat, o tyle filmowcy uwinęli się z tematem w dwa lata i widzowie mogą już cieszyć się z kontynuacji historii. Czy faktycznie mamy powody do radości, to już kwestia indywidualna;)
Tak, jak przewidziałam pisząc o ’rozdziale pierwszym’, segment drugi traktuje o dorosłych wersjach małych bohaterów i ich powrocie do krainy dzieciństwa.
Mike jako jedyny pozostał na miejscu, niby strażnik gotowy zaalarmować oddział gdy tylko parszywiec Pennywise wychyli się z kanału. Jedyny czarnoskóry członek klubu frajerów nie zdołał ułożyć sobie życia, wciąż ślęczy nad książkami łącząc etat bibliotekarza z prywatną paranoją na punkcie Pennywise’a. Włosy Beverly nadal płoną, ale niestety jej serce zapłonęło do mężczyzny będącego swoistym klonem jej psycho tatusia. Beverly z ochotą wraca do przyjaciół z dzieciństwa, wciąż nie łapiąc czyje serce spaliła w zimowym ogniu. Hipochondryczny Eddie pochował nadopiekuńczą matkę dzięki czemu wyfrunął z gniazda wprost do sektora finansowego. Richie został mało zabawnym, ale bogatym komikiem i do Derry wrócił wypasioną bryką. Bill, który zapoczątkował krucjatę w ’89 został poczytnym pisarzem, któremu sam Stephen King wytknie skłonność do kiepskich zakończeń. Dorosły Ben został architektem i … ciachem. Spektakularna metamorfoza jego powierzchowności z tłustego cielaka i zgrabnego byczka robi na jego przyjaciołach większe wrażenie, niż CGI na widzach „TO: Rozdział 2”. Zabrakło tylko Stana, ale o nieobecnych nie mówimy 😉
Wbrew moim założeniach kontynuacja filmu nie trzyma się tak mocno czasów współczesnych. Widz co i ruch przenoszony jest do lat ’80, za sprawą maniakalnie stosowanych retrospekcji. Może gdyby nie to, film nie byłby takim molochem. Szczęśliwie owe retrospekcje nie są kadrami wyciętymi z jedynki i odtworzonymi raz jeszcze, a fragmentami do tej pory nieprezentowanymi widowni. Pojawiają się ilekroć luki w pamięci dorosłych egzemplarzy frajerów uzupełniają się o nowe informacje z przeszłości. Dla twórców filmu stanowią też doskonały pretekst do rzucenia widzowi w twarz kolejnej porcji efektów.
Tak, efekty. Efekty są tym czym żyje „To: Rozdział 2”, czym oddycha. O komputerowo wygenerowanych maszkar i wszelkich potworności jest aż duszno, aż gęsto. Nie podobało mi się to. Obraz jest przeładowany jump scenami, a to zawsze daje efekt odwrotny od zamierzonego.
Gwiazdorska obsada radzi sobie całkiem nieźle, choć jak dla mnie trochę ich skrzywdzono dialogami. Masa patosu, infantylność, inteligencja zdecydowanie poniżej przeciętnej. Ponownie najbardziej podobał mi się Pennywise, dopóki nie władowali mu w dupę rażącej porcji CGI. Po tym gwałcie nie jest już taki sam, a szkoda.
Reasumując, film sobie obejrzałam i o tyle. W porównaniu z pierwszym wypada zdecydowanie słabiej, a co to będzie jak zrobią „To: Rozdział 1/2”? Tak, Moi Drodzy, sukces finansowy obydwu produkcji pobudził apetyt twórców. Ci rozpływając się w zachwycie nad własnym geniuszem the best’u, który to podsunął im patent ukrytych wspomnieć, już zaczęli mędrkować, że z samych wspomnień 'pomiędzy’ można by zmajstrować scenariusz. Tak więc być może niebawem dowiemy się jaką kieckę Beverly założyła na ślub ze swoim mężem-dupkiem, czemu Bill pisze kiepskie zakończenia i ile szczurów Mike ubił na strychu biblioteki.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:6
Klimat:6
Napięcie:5
Zabawa:5
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:6
Aktorstwo:7
Oryginalność:5
To coś:5
51/100
W skali brutalności: 2/10
rafal7 napisał
Obejrzałem wczoraj. Raczej nie traktuję tego jak horror, bo ani przez moment się nie bałem. Efekty CGI wywoływały u mnie śmiech. To raczej taki film przygodowy i w tej kategorii go oceniam.
Najlepsze w filmie było cameo Kinga, chyba najdłuższe w jego karierze. Motyw ze słabymi zakończeniami, to chyba taki przytyk w stronę Kinga. Większość jego historii kończy się dość słabo.
ilsa333 napisał
Hahaha, tak. Od razu pomyślała: facet, zaorałeś sam siebie :DD