The House of Pine Street (2015)
Jennifer i jej małżonek Luke za radą apodyktycznej matki kobiety, opuszczają Chicago i wracają do jej rodzinnego miasteczka w Kansas. Wprowadzają się do nowego domu i tam oczekują narodzin pierwszego dziecka.
Jennifer traktuje przeprowadzkę jako stan przejściowy i wyczekuje powrotu do miasta. Jej mąż i matka gorąco wierzą, że zmiana miejsca dobrze zrobi Jennifer, której stan psychiczny drastycznie pogorszył się gdy zaszła w ciążę.
Wszyscy szybko przekonują się, że jest wręcz odwrotnie, bo Jen uważa, że w domu gnieździ się zła energia.
„House of Pine Street” to horror braci Keeling, dosyć anonimowych w filmowym świecie. Wspomniana produkcja nie przysporzyła im popularności, bo choć krytycy chwalili obraz to ma rażąco niskie oceny jeśli chodzi o zwykłych widzów. Właściwie szczerze się temu dziwię. Widziałam nie jedno i z całą pewnością mogę powiedzieć, że widziałam dużo gorsze straszaki. Mogę wręcz stwierdzić, że film mi się podobał.
Nie mam żadnych zarzutów względem wykonania filmu. Technicznie stoi na całkiem przyzwoitym poziomie, aktorstwo jest okej a sam pomysł… Cóż. Jest to dość typowy film o nawiedzonym domu.
Zgodnie z mainstreamowym przykazem mamy tu młode małżeństwo z problemami, które pchnęły ich do zmiany miejsca zamieszkania. Owe problemy wiążą się ze stanem psychicznym ciężarnej kobiety coby sceptyczny widz mógł przypisać wszelkie nadprzyrodzone wydarzenia błędnej interpretacji splątanego umysłu kobiety.
Co więc przypadło mi do gustu? Po pierwsze scenariusz nie jest tak boleśnie schematyczny jak otaczającego go ramy. W wielu miejscach obraz ma odwagę wykroczyć poza nie.
Nasz bohaterka nie jest typowa. Nie wiem czy zauważyliście, ale większość ciężarnych kobiet w horrorach to radosne pingwiny, nawet jeśli dopada je huśtawka nastroju to żadna z nich o ile dobrze pamiętam nie traktowała ciąży jako niewygodnej wpadki (przecież wszystkie kobiety o tym marzą), a przeprowadzka do nowego domu to dla niej kara za to, że nie ma ochoty wejść w nową rolę.
Jej mąż siedzi pod pantoflem teściowej, co też nie jest popularnym motywem.
W sąsiedztwie mamy tajemniczą kobietę, która jednak wcale nie gada jak nawiedzona, ale przykuwa uwagę ze smutkiem opowiadając o przypadłości swoich córek. No, córki też robią wrażenie. Nagle okazało się, że można straszyć innym zaburzeniem rozwojowym u dzieci niż autyzm;)
Pojawia się też wątek medium/jasnowidza, jak zwał tak zwał i tu też mamy odstępstwo. Żadnych egzorcyzmów, okadzania szałwią, mówienia językami etc. Pan medium urzekł mnie swoją pokorą w podejściu do tematu, a także świeżą jego interpretacją. No, dobra, Ameryki nie odkrył, ale obeszło się bez wyciągania z czeluści piekieł błyszczącego nowością demona;)
Brak słodko pierdzącego finału, jak i uniknięcie pokazowego dramatu też zasługuje na pewne wyróżnienie.
Podejrzewam, że w za sprawą imponującej fali bardziej rozreklamowanych filmów i Wam mógł umknąć ten tytuł. Z tego miejsca, mogę go polecić.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:7
Klimat:7
Napięcie:6
Zabawa:8
Zaskoczenie:6
Aktorstwo:7
Walory techniczne:7
Oryginalność:6
To coś:7
63/100
W skali brutalności: 1/10
Dodaj komentarz