Pet Sematary / Smętarz dla zwierzaków (2019)
Doktor Louis Creed wraz z żoną, dwójką dzieci i kotem przeprowadza się do malowniczego Ludlow, małego miasteczka w Maine z dala od spraw mogących odciągać go od rodziny.
Już pierwszego dnia w nowej pracy spotyka go mrożący krew w żyłach incydent, a dalsze wydarzenia tylko potwierdzają, że rodzina znalazła się z dala od wymarzonej sielanki.
Kolejnym smutnym zdarzeniem okazuje się być śmierć ukochanego kota córki Ellie , Churcha. Za radą sąsiada, Juda, mężczyzna urządza kotu pochówek na mrocznej ziemi należącej do Indian z plemienia Micmaców i zataja fakt śmierci zwierzaka przed córką. Nazajutrz z nie małym zdziwieniem odkrywa, że kot wrócił do domu. Jak najbardziej żywy.
Jako fanka „Smętarza dla zwierzaków”, szczególnie jego literackiej wersji pióra Kinga, nie mogłam sobie odpuścić jego najnowszej odsłony. Jeśli pamiętacie wpis dotyczący pospołu książki i jej pierwszej filmowej adaptacji z 1989 roku, wiecie, że rozpływałam się głównie nad książką. Nie przypadkowo, bo film szczególnie mnie nie zachwycił. Nowa wersja utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że można to było zrobić lepiej.
I tu, moi drodzy, mam świadomość, że znajduję się w mniejszości, bo już zapoznałam się z częścią komentarzy widzów, głoszących, że starsza wersja filmu podobała im się bardziej.
Jeśli o mnie chodzi to żałuję tylko wejściówki, powolnego przejazdu kamery po smętarzysku zwierząt i wypowiadanych cienkimi dziecięcymi głosikami opowieści o pochowanych tam zwierzętach, która to była obecna w filmie z ’89. To chwytało za serce. Co do całej reszty, moim skromnym zdaniem, a nie mówię tego często remake/readaptacja jest lepsza.
Przede wszystkim współcześni twórcy mieli większe możliwości techniczne, co ma odzwierciedlenie w lepszych efektach, zdjęciach etc. Niestety w mojej ocenie stara wersja mocno się postarzała. Aktorstwo jest na znacznie lepszym poziomie i co najważniejsze dialogi nie są tak spłycone. Z całym szacunkiem dla Pana Kinga, scenariuszy to on pisać nie umie. Jego gawędziarski styl, który doskonale sprawdza się na kartach powieści, nijak współgra z językiem filmu.
Dużo ciekawiej prezentują się też same postaci głównych bohaterów. Motyw martwej siostry Rachel, nie pojawia się znikąd tylko jest obecny od początku. Bardziej wyraziste wydały mi się też relacje rodzinne, mimoże całkowicie wycięto motyw teściów- w ekranizacji z ’89 też nie jest przedstawiony tak jak w książce i sprowadza się tylko do szopki na pogrzebie, więc myślę, że dobrze, że go tym razem pominięto zamiast wstawić tylko od oka.
Sam kot, na mój gust, jeden z ważniejszych bohaterów dużo bardziej przykuwa uwagę w nowym filmie. Nie tylko ze względu na 'charakteryzacje’, a na większą rolę jaką odgrywa w całej tej historii. Jego „słowa” kierowane do Louisa w książce to mój ulubiony fragment. Tymczasem miałam wrażenie, że jego postać w starym filmie prowadzono dość niekonsekwentnie. Miał tylko prychać i rzucać się na wszystkich.
Wreszcie rzecz najważniejsza i tu mamy tęgi spoiler. SPOILER: Zarówno w książce jak i w jej pierwszej filmowej wersji na indiańskim cmentarzu w ślad za kotem zostaje pochowany Gage, trzyletni synek Creedów. To on powraca z martwych i to on dokonuje morderstw. O ile czytając książkę mogłam to sobie ułożyć w głowie po swojemu o tyle w filmie wyglądało to… przekomicznie.
Zmuszenie dziecięcego aktora do zagrania małego zombie – mordercy z pewności nie było łatwe. Jego ekspresja w tych scenach wygląda groteskowo. Myślę, że twórcy nowej wersji filmu mieli tego świadomość. Nie wszystko da się przeskoczyć, dlatego postawili na… Eliie. Ośmiolatka (WOW w remake potrafi czytać, w oryginale, ośmiolatka była jeszcze daleka od tej umiejętności, co kazało mi podejrzewać, ze dzieciak ma jakieś dysfunkcje, albo King znowu infantylizuje 😉 – która powraca z martwych robi dużo większe wrażenie. Szczególnie z uwagi na jej wcześniejsze zainteresowanie tematem życia po śmierci. Także pod względem budowania dramaturgii całej sytuacji. To na relacji łączącej ją z ojcem bardziej skupia się scenariusz. Widać, że jest córeczką tatusia. W oryginale, tata wsadza ją w samolot i tyle ją widzimy. Obraz przeżyć rodziny po jej śmierci, a później jej powrocie zza grobu bardziej łapie za gardło, niż migawka kilku zdjęć z Gage’m, do której w gruncie rzeczy sprowadzono żałobę w „Smętarzu…” z ’89.
Zaś sama scena śmierci Ellie… Ojciec pędzący na ratunek synowi, niemający świadomości, że oto życie jego córki jest tak samo zagrożone… dla mnie bomba. Do tego sama rola Churcha w owej śmierci. Mocna rzecz. KONIEC SPOILERA.
Ostatnia sprawa: finał. Tu będę dyplomatą, bo ani w jednej ani w drugiej wersji filmu nie przypadł mi do gustu;) Jeśli jednak ktoś wziąłby mnie na tortury i kazał wybrać to skłaniam się jednak do zakończenia ’89. Dlaczego? SPOILER: Trochę nielogiczne wydawało mi się, że w wersji ’89 Louis po raz trzeci popełnia ten sam błąd chowając kolejnego zmarłego na indiańskim cmentarzu. Mogę to jednak zrzucić na traumę graniczącą z obłędem. Natomiast martwi chowający martwych w wersji ’19 to już srogie przegięcie. KONIEC SPOILERA.
Pewnikiem nie znajdę głosów poparcia, ale stawiam na nowy „Smętarz zwierząt.
Moja ocena:
Straszność: 2
Fabuła: 8
Klimat:8
Napięcie:8
Zabawa:9
Zaskoczenie:7
Walory techniczne:9
Aktorstwo:8
Oryginalność:6
To coś:7
72/100
W skali brutalności: 1/10
Kurdupel napisał
Popieram Twoją opinię. Nowa wersja filmu jest o wiele lepsza niż stara. Choć w starej części jest coś w klimacie, to jednak przyznać trzeba, że na dwugodzinny film strasznie długo się rozkręca. W nowej wersji jest więcej straszności, a akcja dzieje się na bieżąco.