Inwazja porywaczy ciał – Jack Finney
Pewnego dnia mieszkańcy małego miasteczka Mill Valley w Kalifornii przestają być sobą. Niby każdy wygląda tak jak wcześniej, zachowania też nie ulegają zmianie, a jednak coś jest nie tak.
Lekarz, Miles Bennell pragnąc pomóc przyjaciółce zaczyna zgłębiać temat niezwykłej przemiany. Czy to zbiorowa psychoza, czy też może ingerencja siły, o której do tej pory nikt na świecie nie miał pojęcia?
„Inwazja porywaczy ciał” to najsłynniejsza powieść pisarza sci-fi Jacka Finney’a.
Doczekała się szeregu ekranizacji, których większość widziałam.
Po raz pierwszy wydana w 1955 roku jawi się jako odpowiedź na zimnowojenne nastroje i psychozę zagrożenia jaka opanowała wówczas Amerykę.
Każdy ówczesny czytelnik mógł ją odebrać jako historię panicznego lęku przed komunizmem i związkiem Radzieckim, który jawił się niczym obca cywilizacja pragnąca zniszczyć wysoko rozwinięte amerykańskie społeczeństwo.
Od tamtego czasu minęło jednak pół wieku z górką, a „Inwazja porywaczy ciał” nadal jest jedną z najbardziej znanych powieści sci-fi. Jedna z ostatnich ekranizacji powstała po roku 2000, co świadczy o dużo większej uniwersalności zaprezentowanych tam wątków, które są ponadczasowe. Zupełnie jak ludzkie lęki, nie zestarzały się.
Wydawnictwo Vesper postanowiło przypomnieć o tej pozycji prezentując nowe wydanie powieści, swoim zwyczajem uzupełniając je o bogate ilustracje. Na te zawsze zwracam uwagę toteż udało mi się wychwycić w ej kwestii rzecz ciekawą. Na jednej z rycin widzimy miasteczko i jego zabudowania, w tym kino. A na budynku kina filmowy plakat. „Carrie”. Może to taki celowy żarcik, bo jak wiadomo książka ukazała się w latach ’50 XX wieku, w tych też czasach rozgrywa się akcja, a pierwsza ekranizacja „Carrie” Kinga to już lata ’70. Czepiam się? No może.
Co do historii „Inwazji porywaczy ciał”, znałam ją już wcześniej w niezliczonej ilości wersji, po za tą oryginalną, literacką.
Książkę przeczytałam więc z zainteresowaniem mając jeszcze w pamięci ślady wersji filmowych. Muszę powiedzieć, że żadna nie oddaje wiernie treści powieści, a już na pewno nie jest klimat.
Każda z ekranizacji skupiała się na zaprezentowaniu sfery paranormalnej, czyli wątki obcego organizmu z kosmosu, a tymczasem książce bliżej do filozoficznego traktatu o naturze naszej cywilizacji niż do sensacyjnej historii walki z obcymi.
Zaskoczyło mnie to i to w pozytywnym znaczeniu. Nie znaczy to jednak, że od tej chwili w poważaniu mam wszystkie filmowe „Inwazje…”, bo tak nie jest. Odnotowuje to tylko i wyłącznie na plus książki, która w swojej wymowie daje wiele inspiracji.
Z tego miejsca zalecam każdemu zdeklarowanemu fanowi sci-fi zalecam zapoznanie się z powieścią. A i tym, którzy nie tykają tego typu literatury spokojnie mogę ją polecić, bo myślę, że ma szansę przedstawić sci-fi nie jako futurystyczne bajki, a raczej uniwersalny zbiór historii o naturze tego co nazywamy naszą cywilizacją.
Moja ocena: 9/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Vesper
Dodaj komentarz