Recenzja przedpremierowa:
Omen – David Seltzer
Jeremy Thorn robi błyskotliwa karierę polityczną jako doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dzięki rodzinnej fortunie żyje w dostatku u boki pięknej żony Katherine. Jedyne czego mu potrzeba do szczęścia to potomek. Kiedy jego małżonce w końcu udaje się donosić kolejną ciążę jest o krok od całkowitego spełnienia. Niestety okazuje się, że syn Thorna umiera przy porodzie. Mężczyzna zdając sobie sprawę z tego jak strata kolejnego dziecka wpłynie na kondycje psychiczną jego wrażliwej żony, godzi się na pomysł podsunięty przez rzymskiego kapłana, który proponuje mu nieformalną adopcję dziecka, które przyszło na świat w tym samym czasie jednocześnie tracąc matkę.
W tajemnicy przed żoną polityk wchodzi w ten dziwny układ i aż do czwartych urodzin chłopca żyje w atmosferze sielanki, dając chłopcu na imię Damien i kochając go jak własne dziecko. Wtedy w jego życiu pojawia się kapłan, który recytując wersety Apokalipsy oświadcza Thornowi, że wychowuje Antychrysta.
Wszyscy fani horrorów znają film „Omen” w reżyserii Richarda Donnera z 1976 roku. Obraz powstał w odpowiedzi na kultowego „Egzorcystę” i stał się obok niego najsłynniejszym horrorem religijnym.
Na krótko przed premierą filmu ukazała się książka, napisana przez scenarzystę obrazu Davida Seltzera. Jej rolą była głównie promocja filmu, ale złożyło się tak, że dziś mało kto pamięta o jej istnieniu, za to filmowy „Omen” stał się nieśmiertelny i doczekał kontynuacji. Być może książka powstała tylko dlatego, że „Egzorcysta” też miał swój książkowy odpowiednik. Z tą różnicą, że powieść Blattyego powstała niezależnie. Podobnie był z resztą z „Dzieckiem Rosemary” Polańskiego – jeszcze starszym horrorem religijnym i powieścią Iry Lewina. To też może być przyczyna jej relatywnie niewielkiej popularności.
Sama o istnieniu tej powieści nie wiedziałam i podejrzewam, że podobnie może być w przypadku wielu czytelników zaskoczonych publikacją wydawnictwa Vesper.
Powieść jest w zasadzie idealnym odwzorowaniem filmowego scenariusza. Wszystkie opisane w niej zdarzenia miały miejsce w filmie. Owszem istnieją subtelne różnice, jak chociażby strój młodej niani, która 'skradła show’ na czwartych urodzinach Damiena – w książce ma na sobie strój klauna.
Jednak większość różnic, które może odnotować czytelnik znający jednocześnie filmową wersję polega na pogłębieniu niektórych wątków. Dowiadujemy się więcej o księdzu, który zaaranżował adopcje i sekcie- nie wiem czy to dobre słowo – do której należał. Mam też wrażenie, że lepiej poznajemy Katherine i samego Thorna. Jest to zdecydowanie plus książki. Plusem jest też jej klimat, dość mocno zbliżony do filmowego. Gdybym jeszcze czytała ją w akompaniamencie „Ave Satani” efekt byłby pewno taki sam jak w przypadku filmu.
Co do minusów. Nie ukrywam, że filmowego „Omena” znam praktycznie na pamięć, ale jestem w stanie przypomnieć sobie niejasne pierwsze wrażenia i porównać je z tymi książkowymi. Książka od początku zakłada poinformowanie czytelnika o tym, że Damien jest dzieckiem Szatana. Nie pojawia się przestrzeń na wątpliwości. Jeśli chodzi o film, wydaje mi się, że tu nie wyłożono sprawy tak łopatologicznie i może, może jest nadzieja, że ktoś z widzów pozwolił sobie w czasie seansu na wątpliwości co do prawdziwej natury przedstawionej sytuacji.
Fanów filmu Donnera oczywiście zachęcam do zapoznania się z książką, bo z pewnością będzie dla nich, tak jak dla mnie ciekawym literackim kąskiem.
Moja ocena:7/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Vesper
Dodaj komentarz