Mary Shelley (2017)
Nastoletnia Mary, córka literata i myśliciela Williama Godwina na poetyckim wieczorze poznaje młodego poetę, Percy’ego Shelly’a. Mimo, że mężczyzna ma żonę i dziecko zakochana dziewczyna postanawia z nim uciec. Dołącza do nich także przyrodnia siostra Mary, Claire. Wkrótce niesiną namiętnością dziewczyna czeka zimny prysznic. Kolejne tragedie i rozczarowania popychają ją w mrok samotności, z której wkrótce wyłoni się najstraszniejszy bohater świata horroru: Potwór Frankensteina.
Zastanawiałam się czy w ogóle fatygować się z recenzją filmu „Mary Shelley”, bo nie przystaje gatunkowo do kina grozy, ale z uwagi na jego tematykę postanowiłam jednak o nim napomknąć. Myślę, że dla fanów horroru, a tych tu myślę nie braknie, biografia Mary Shelley, a tym w zasadzie jest ten film, może stanowić interesujący temat.
Mary Shelley, w którą wciela się urodziwa Elle Fanning, daje się nam poznać jako młoda marzycielka z 'ogniem w sercu’. Marzy o tym by napisać coś równie wartego uwagi co polityczne rozprawy jej ojca, myśliciela, lub podążając szlakiem matki feministki wywołać obyczajowy skandal. Dzięki spotkaniu ze swoim przyszłym mężem udaje jej się i jedno i drugie.
Film nie skupia się zbytnio na samym procesie twórczym, w którym powstał słynny „Frankenstein”.
Widzimy nieśmiałe starania literackie Mary, w których próbuje swoich sił jako autorka literatury grozy, nie znaczą one jednak zbyt wiele w kontekście powstania dzieła najważniejszego.
Dowiadujemy się natomiast sporo na temat doświadczeń jakie były udziałem młodej pisarki i które w efekcie stały się inspiracją do napisania historii samotnego potwora.
Scenariusz wykłada sprawę dość łopatologicznie nazywając rzeczy po imieniu: Mary podobnie jak jej potwór cierpi samotność porzucenia przez narcyza. Jest spragniona jego miłości, ale ten odtrąca ją. Doświadcza straty dziecka, biedy, chłodu. Ale przede wszystkim samotności. Każdy kto czytał „Frankensteina” wie, że to właśnie samotność przebija z tej książki jak żadne inne uczucie.
Ma trochę żal do twórców że nie pozwolili sobie na bardziej odważne rozwiązania, przedstawiają historię Mary, w bardzo ugrzecznionej w gruncie rzeczy wersji, nie poszaleli z metaforami, traktując wszytko dosłownie. Spodziewałam się czegoś, bardziej… no właśnie: BARDZIEJ.
Dla tych, którzy mają chęć zapoznać się z historią życia Mary Shelley, a nie koniecznie chcą zagłębiać się biografię, film jak najbardziej do obejrzenia, ale nie spodziewajcie się niczego nadzwyczajnego.
Moja ocena:6/10
orfeus82 napisał
Z pewnością obejrzę, pozdrawiam znad filiżanki kawy 🙂