Kształt wody – Guilermo del Toro, Daniel Kraus
Ameryka, lata ’60 XX wieku. Wojskowy Richard Strickland z wyprawy do Amazonii przywozi okaz niezwykłego stworzenia. Niebieski człekokształtny stwór posiada zdolność oddychania pod wodą, ale może też krótki czas przetrwać na lądzie. A to nie koniec jego niezwykłych właściwości.
Dla ośrodka badań kosmicznych mieszczących się w Baltimore okaz jest szansą na przełom w dziedzinie podboju kosmosu. Niema sprzątaczka, Elisa pracująca w Occam poznając stwora pozostaje pod jego wrażeniem. Odwiedza go w tajemnicy i nabiera przekonania o jego bliskiej ludzkiej naturze. Gdy generał Hoyt zarządzający sprawą amazońskiego stworzenia decyduje o zabiciu go celem poddania wiwisekcji Elisa wraz przyjacielem postanawiają uratować cudowne stworzenie.
Film powstały w oparciu o powieść del Toro i Krausa otrzymał w tym roku Oscara. Widziałam go, owszem, ale nie o nim dziś będzie mowa. Dziś skupię się na książkowej wersji tej opowieści.
Historia jej powstania jest nieco pogmatwana. Jak twierdzi Daniel Kraus zarys pomysłu na powieść zrodził się w jego głowie jeszcze w dzieciństwie. Chodził za nim przez lata, aż opowiedział o nim del Toro, przy okazji pracy nad „Throllhunters”. Minęło parę lat. Kraus chciał spisać „Kształt wody”, a del Toro nakręcić. Obydwu Panom zależało na tym by obydwie wersje nie różniły się od siebie wiec weszli w spółkę i ostatecznie napisali książkę razem, a del Toro nakręcił film. Ktoś mógłby powiedzieć, że del Toro wykorzystał Daniela, ale kto wie czy książka w ogóle ujrzałaby światło dzienne gdyby nie nazwisko hiszpańskiego reżysera?
Powieść różni się od filmu. Dla mnie to przede wszystkim większe zainteresowanie postaciami antybohaterów, Richarda Stricklanda i generała Hoyta. Nie można też zapomnieć o żonie tego pierwszego, Elaine. bardzo ciekawa ewoluująca na kartach powieści postać pozostaje w miejscu w przypadku filmu i robi w zasadzie za rekwizyt.
Przyglądając się bliżej poszczególnym postaciom rozwijamy ich psychologiczne portrety, co wypada bardzo korzystnie w przypadku książki, w filmie, raczej zrozumiałe, zabrakło na to czasu i miejsca. Z filmu dowiemy się o Stricklandzie tyle, że jest zimnym sukinsynem, z lektury powieści dowiemy się co go takim uczyniło.
Jednakże zarówno w przypadku filmu jak i w przypadku powieści głównym tematem przewodnim jest inność, odmienność i wynikająca z nich samotność.
Richard jest samotny ze swoją traumą, Elaine ze swoimi nietypowymi jak na amerykańską żonę w latach ’60 pragnieniami, samotny jest przyjaciel Elisy, wykluczany zawodowo z powodu swoich preferencji. Samotna jest Elisa, niezdolna do wejścia w relację, przerażona światem i skazana na wewnętrzną pustkę. Wreszcie nasz główny bohater, bezimienny stwór wyrwany ze swojego świata, zabrany tam gdzie jego niezwykłość budzi jedynie chęć jej unicestwienia.
„Kształt wody” przekracza kolejna granice. Być może dlatego zaskarbił sobie sympatię tak wielu osób. A może odpowiedź jest całkiem inna. Może to tylko metafora. Nie musimy być amazońskimi ryboludami, żeby czuć się obco w swojej rzeczywistości?
Moja ocena:8/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Zysk i s-ka
Dodaj komentarz