Home invasion aka Keep watching / Niebezpieczni intruzi (2017)
Rodzina Mitchell, nastoletnia Jamie, mały DJ, ich macocha Nicole i ojciec John wracają z krótkiego wyjazdu do swojego domu. Nie wiedzą, że podczas swojej nieobecności ich dom padł ofiarą grupy przestępczej specjalizującej się w napadach na domy i ich mieszkańców. Napastnicy pozostawili w domu Mitchellów całą masę kamer. Wszytko po to by w chwili gdy przypuszczą atak na dom, móc dzielić się swoim dokonaniem ze spragnionymi mocnych wrażeń widzami.
„Keep watching” to debiutancki obraz Seana Cartera, montażysty z między innymi „Pokoju śmierci” i debiutującego scenarzysty Josepha Dembnera.
Niestety nie zaproponowali oni niczego oryginalnego, jedynie wykorzystali popularny motyw napaści na ludzi w ich własnym domu. Dla uatrakcyjnienia przekazu wykorzystali nagrania z 'amatorskich’ kamer, które relacjonują wszystkie filmowe wydarzenia. Mimo że większość kamer była umieszczona statycznie to i tak większość akcji śledzimy dzięki tym ruchomym. Efekt oczopląsu gwarantowany.
Moje wrażenia względem seansu z tą produkcją nie są najlepsze.
Fabula w gruncie rzeczy mnie znudziła, bo poznani bohaterowie i ich los nie szczególnie mnie obszedł. Zaprezentowane tu rozwiązania mające na celu pokazanie okrucieństwa sprawców napaści przyjęłam z obojętnością. A samo przesłanie filmu tak pieczołowicie przygotowane okazało się banalnym stwierdzeniem tego co wszyscy i tak wiedzą. Jeśli nie wiedzieli to dowiedzieli się już lata temu dzięki „Funny Games„, czy „Nieuchwytnego”.
Przeciętne kreacje aktorskie nie przyciągnęły mojej uwagi, a co do walorów technicznych, to sposób prowadzenia kamery położył się cieniem na wszelkich staraniach twórców.
Krótko mówiąc, nic ciekawego tu nie zobaczycie. Filmów z wykorzystaniem motywu home invasion jest taki urodzaj, że z pewnością znajdziecie coś bardziej wartego Waszej uwagi.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:5
Klimat:5
Napięcie:5
Zabawa:5
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:4
Aktorstwo:5
To coś:4
Oryginalność:4
43/100
W skali brutalności:2/10
nie na moje nerwy