Black Mirror – Sezon 4 (2017)
Brytyjski serial Black Mirror został reaktywowany przez platformę Netflix mimo że pierwotnie był to serial stacji Chanal 4. Już przy trzecim sezonie zastanawiałam się, czy będzie to miało wpływ na kondycje serialu.
Teraz, po seansie z kolejnym, czwartym już sezonem, i drugim od czasu 'przeprowadzki za ocen’ muszę powiedzieć, że Netflix nie skrzywił formatu. Co więcej, dzięki tej zmianie, mamy po sześć odcinków w sezonie zamiast trzech.
Jakość to z pewnością zasługa pomysłodawcy serialu, który nie wypadł z obiegu i „Czarne lustro” nadal stanowi odzwierciedlenie jego wyobraźni. Czytałam gdzieś, że Brooker unika śledzenia nowinek technologicznych i czerpie tylko i wyłącznie z własnych zasobów wyobraźni. Wymyśla temat odcinka i podkręca go do chwili gdy jego współpracownica stwierdzi, że jest już wystarczająco okropnie.
Jakie więc tematy zostają poruszone w sezonie czwartym?
„USS Callister” to wizja upiornych konsekwencji fascynacji grami sieciowymi. Nie jednokrotnie słyszy się, że gry online, dziejące się w czasie rzeczywistym zawłaszczają prawdziwe życie. Ludzie wolą egzystować w cyberświecie niż w szarej codzienności. O tym też jest pierwszy odcinek nowego sezonu.
Genialny twórca gier, programista i współtwórca cyberkorporacji klonuje i porywa kopie swoich podwładnych umieszczając ich w świecie stworzonej przez siebie gry. Odcinek całkiem dobry, choć przyznam szczerze, że klimat „Star treka” to nie moja bajka.
Odcinek drugi „Arkangel” okazał się zdecydowanie bliższy moim zainteresowaniom. Rzecz jest o pewnej zatroskanej matce, która po przykrym incydencie w trakcie którego nieomal zgubiła córkę decyduje się na udział w projekcie, którego celem jest zwiększenie rodzicielskiej kontroli.
Jej córka, Sara zostaje zaczipowana jak rasowy piesek, co pozwala jej matce monitorować świat widziany oczami jej dziecka. Mama zerka w tablet i dzięki temu widzi i słyszy dokładnie to co jej córka. Co więcej może wpływać na jej postrzeganie świat, zamazując pewne obrazy. Sara dorasta, nie znając widoku krwi, nie widząc szczekającego psa. Kiedy matka w końcu decyduje się na przerwanie eksperymentu dziecko jest już poważnie skrzywdzone. Wyobraźcie sobie, że żyjecie na rajskiej wyspie w otoczeniu przyjaznych małpek i błękitnej wody, a wtem nagle wrzucają Was do slumsów na obrzeżach Rio de Janeiro i widzicie okropieństwo w całej krasie. Czegoś w tym rodzaju doświadcza Sara.
Oczywiście na tym się to nie skończy. Twórca przedstawił nam tu wszystkie konsekwencje nadmiernej kontroli i w pewien sposób zgubnego wpływu rodzicielskiej ingerencji na budowanie tożsamości dziecka.
Odcinek trzeci „Crocodile” też trafił w mój gust. Za sprawą pewnego wynalazku, mogącego wiernie odtworzyć wspomnienia pewna kobieta, wzięta architekt i matka roku staje się… seryjnym mordercą. Lęk przed wykryciem pewnej zbrodni młodości pociąga za sobą niebagatelne konsekwencje. Czyli znowu mamy rzecz o kontroli.
Czwarty odcinek „Hang the DJ” to mój faworyt w serii. Skojarzył mi się z „San Jupitero” z sezonu 3, bo znowu mamy historię miłosną.
Dwoje młodych ludzi żyje w świcie w którym 'system’ decyduje o doborze partnerów i czasie trwania związków. Idziecie na umówioną randkę w czasie której dowiadujecie się, że z siedząca na przeciwko osobą spędzicie kolejne… 12h, 3 miesiące, czy 5 lat. Dopiero po przejściu określonej ilości związków, rozważeniu przez system Waszych preferencji dostajecie partnera 'na zawsze’. A co jeśli system się pomyli? Cała historia była słodko gorzka, a jej finał, łał, niemałe zaskoczenie.
Piąty odcinek serii ruszył mnie już mniej. No może za wyjątkiem finału. Generalnie podsumowania historii są zazwyczaj najmocniejszym punktem każdego z odcinków.
„Metalhead” to postapokaliptyczna historia kobiety, która wraz z dwoma towarzyszami opuszcza bezpieczne schronienie celem zdobycia czegoś, jak się domyślamy, niezbędnego do dalszego przetrwania. W czasie akcji zostają napadnięci przez psa robota – przynajmniej ja go tak nazywam – który nie odpuści póki nie zrealizuje swojej robociej misji. Opowieść pędząca dość brawurowo, ku jak wspomniałam zaskakującemu jednocześnie smutnemu finałowi.
Ostatni, szósty odcinek, to drugi z moich ulubieńców w serii.
„Black Musem” to swoiste podsumowanie, w zasadzie można rzecz kilka odcinków w jednym. Stworzony na zasadzie opowieści z dreszczykiem, gdzie dziwaczny właściciel muzeum technologicznej zgrozy oprowadza zaciekawioną turystkę.
Usłyszymy tu hoho, kilka niezłych historii o tym jak techniczne nowinki zniszczyły życie kilku osób. Każda historia nawiązuje do jednego z muzealnych eksponatów. Jednym z najbardziej interesujących jest urządzenie mające pomagać w diagnozowaniu schorzeń. Inna dotyczące przesyłu świadomości z ciała do ciała i wreszcie z cała do przedmiotu martwego powinna Was solidnie zasmucić. Słowem bardzo dobry finał sezonu.
Zazdroszczę tym, którzy seans z czwartym sezonem mają jeszcze przed sobą. Ja mam w perspektywie jedynie roczne oczekiwanie na następny.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:9
Klimat:8
Napięcie:8
Zabawa:8
Zaskoczenie:8
Walory techniczne:8
Aktorstwo:8
Oryginalność:8
To coś:9
78/100
W skalii brutalności:2/10
Dodaj komentarz