(Recenzja zawiera informacje dotyczące interpretacji filmowych wydarzeń)
Mother!
W okazałym domu na odludziu mieszka małżeństwo. On starszy, ona młodsza. On poeta w twórczym kryzysie, ona wierna żona starająca się stworzyć im dom.
Pewnego dnia w ich progach pojawia się nieznajomy, lekarz i jednocześnie fan niegdysiejszej twórczości poety. Pisarz przygarnia go pod swój dach nie bacząc na lichość fundamentów wspólnego życia z wyraźnie niezadowoloną z tego faktu żoną. Tak w ich życie wkrada się trudny do opanowania chaos.
Jak wspominałam na fanpage bloga, byłam bardzo ciekawa tego filmu. Podeszłam do niego jednak z dużą nieufnością, którą tylko podsycały kolejne relacje widzów, z których nie mogłam wywnioskować najprostszej i najważniejszej rzeczy: czy to dobry film?
Nie postradałam zmysłów z wrażenia, nie mogę też powiedzieć by fabuła filmu była dla mnie nie jasna. Myślę, że zrozumiałam ją 'po swojemu’ i tak też zamierzam przedstawić swoje wrażenia po seansie.
Bohaterami najnowszego filmu Aronofsky’ego („Reqiem dla snu”, „Czarny łabędź”) jest małżeństwo przechodzące kryzys. Ich kryzys to rodzaj katalepsji w której oboje tkwią. On czeka aż wena pozwoli mu wrócić na pisarski szczyt, ona czeka aż on na ów szczyt wróci. On swoje szczęście warunkuje zawodowym powodzeniem ona swoje szczęście warunkuje jego szczęściem. Pech chce że facet to ziejąca dziura, wiecznie nie zagojona rana, której nie zapełni ani jej miłość, ani nie uleczy jej kojący dotyk.
Ona robi wszystko by go uszczęśliwić, jak wiele jest w stanie poświecić pokazują kolejne filmowe wydarzenia. Z tej stagnacji wyrywa ich pojawienie się intruza. Z czasem żona staje się coraz bardziej osaczona obecnością osoby/osób trzecich w małżeńskim życiu. Traci kontrolę nad sytuacją, którą reżyser podkręca coraz to większą dawką absurdu.
Pisząc o absurdzie mam na myśli absurd przez wielkie A. To co się tu wyprawia przechodzi wszelkie pojęcie.
Z racji tego, że cała uwaga widza kierowana jest na osobę żony z miejsca przyjmujemy jej perspektywę. Jej położenie jest tragikomiczne. Racjonalista nie znajdzie tu ani krzty logiki, przenosimy się tu bowiem do całkowicie nie rzeczywistego świata stworzonego z lęków i obaw. To jest oczywiście jedna strona medalu ta 'moja’. Tymczasem reżyser w odpowiedzi na klucz do zrozumienia filmu zaleca sięgnięcie do Księgi Rodzaju.
SPOILER:I tu wszytko mamy. Mamy matkę ziemię wsłuchaną w pulsujący życiem dom, mamy boga rodzącego w bólach nowy testament, Adama i Ewę pojawiających się w raju i ich synów z czego jeden okazuje się bratobójcą. Wracamy więc do punktu gdzie bóg składa w ofierze matkę ziemię ludziom, którzy rozszarpują ją niszczą. I tak od nowa aż do końca czasu.KONIEC SPOILERA.
Personifikacja Boga jako kapryśnego artysty uzależniającego swoje spełnienie od ludzkiego poklasku? Imponujące, podoba mi się. Choć znowuż jest to moja strona medalu, bo podejrzewam, że twórcy nie tylko chodziło o ukazanie boskiej słabości, co ukazanie drapieżności ludzi, którzy wszystko niszczą nie doceniając bożych darów.
Wracając na ziemię: Zawsze podkreślałam, że nie lubię Jennifer Lawrence i chyba ten mój brak sympatii pomógł mi dokładnie przyjrzeć się jej aktorskiej kreacji. Potraktowałam jej postać z drobiazgową dociekliwością i nie zauważyłam w niej żadnego potknięcia. Jej bohaterka króluje niepodzielnie. W ramach ciekawostki powiem Wam, że reżyser filmu też się nią zapatrzył i stworzyli parę. Partnerujący jej Javier Bardem, zostaje w tyle. Co ciekawe, jego dla odmiany bardzo lubię jako aktora. Być może założenie fabularne filmu wymusiło taki nierówny układ sił.
Obłędny klimat i aktorski popis Lawrence to też jedne z większych zalet obrazu. A sama historia, nie zależnie od tego czy zobaczycie tu Boga czy tylko ludzi uważam, że lęki i opresje bohaterów nie będą Wam wcale dalekie.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:7
Klimat:10
Napięcie:7
Zaskoczenie:7
Zabawa:6
Walory techniczne:10
Aktorstwo:9
Oryginalność:9
To coś:7
75/100
W skali brutalności: 3/10
pawelkorn napisał
Myślę, że Twój opis zasługuje na ocenę 100/100, bo filmu kompletnie nie skumałem. Oglądałem go w sześciu podejściach co 20 minut. Film moim zdaniem jest zbyt długi, a ta bezradność „pani domu” była nie do zniesienia.