Raw aka Grave (2016)
Młodziutka Justine zaczyna studia na wydziale weterynarii. Jest wegetarianką, jak wszyscy z jej rodziny, w tym starsza siostra studiująca na tej samej uczelni. W czasie studenckich otrzęsin zostaje zmuszona do zjedzenia surowej króliczej nerki. Po tej nagłej odmianie w diecie dziewczyna zaczyna chorować. Na jej ciele pojawia się wysypka, a w głowie rodzi się nowy nieznany dotąd głód, głód surowego mięsa.
Czego ja o tym filmie nie słyszałam… Na długo przed tym, gdy miałam okazję go zobaczyć dotarła do mnie cała fala pogłosek o jego zajebistości. Jednak wiecie, co? Nabrałam apetytu na coś czego francuska reżyserka wcale nie zaserwowała. Dlatego właśnie tak unikam, czytania o filmach, których jeszcze nie widziałam, oglądania trailerów itp. W przypadku „Raw” nie dało się tego uniknąć. Miała być totalna masakra, a dostałam… No właśnie, co?
„Raw” wcale nie jest tak obrzydliwy jak niesie gminna wieść. Nie zwymiotowałam, nie zrobiło mi się słabo, nie miałam ochoty odwrócić wzroku.
Mimo wszytko wcale nie uważam tego filmu za kiepski, zwyczajnie machina promocji nieco przegięła pałę. Jego fabuła usiana jest elementami gore, może nawet body horroru, ma zadatki w stronę kina kanibalistycznego, jednak coś czuję, że taki „Cannibal Holocaust”, którego nawiasem nadal nie mam odwagi obejrzeć, zrobił by zdecydowanie większe wrażenie:)
Fabuła filmu skupia się na młodej bohaterce, która od chwili opuszczenia rodzinnego domu, jawiącego się jako bezpieczny klosz, przeżywa pewnego rodzaju wyzwolenie. Początkowo przerażona i niechętna przełamuje kolejne bariery- pierwszą jest zjedzenie surowego mięsa – aż całkiem się zatraca.
To o czym było najgłośniej, czyli wizualna brutalność, to sceny nieco sadomasochistycznego seksu i konsumpcja ludzkiego mięsa. Tak naprawdę jakieś wrażenie zrobiła na mnie tylko scena z palcem, kiedy Justine konsumuje go jak smakowitego szaszłyka. Wygląda to intrygująco, ale bardziej niż na sam element gore warto zwrócić uwagę na twarz bohaterki. Ekspresja aktorska młodziutkiej odtwórczyni roli Justine zdaje się być najmocniejszym elementem filmu.
Fabularnie wszytko wydaje się dość oczywiste, aż przychodzi finał, a wraz z nim mały surprise. Oczywiście istnieją wcześniejsze przesłanki by stwierdzić, że COŚ tu jest nie tak, gdzieś musi być przyczyna, ale mimo wszytko byłam dość strwożona takim wyjaśnieniem.
„Raw” mimo, że jest filmem debiutantki,a może właśnie dlatego, widać w nim własny styl. Francuska reżyserka nie podąża ślepo za mainstreamem i nie zrobiła filmu ładniuśkiego. Jego klimat kojarzy się z pewną surowością, niedbałością, naturalizmem. Główna bohaterka przedstawiana nam jest w dość bezkompromisowy sposób z całym wachlarzem swoich słabości. kojarzyła mi się nawet z Pauline z „Chirurgicznej precyzji„.
Jeśli więc liczycie na wstrząsy za sprawą nagromadzenia makabreski w tym filmie, to się przeliczycie. Makabreska jest, ale nie stanowi głównej treści filmu. Jest bardzo rozumnie wykorzystana i dzięki temu nie odziera filmu z realizmu, na którym sądzę bardzo zależało reżyserce. Film mogę polecić większości z Was, bo wierzę, że żołądki macie jednak mocniejsze niż owiani legendą rzygający widzowie z Los Angeles.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:7
Klimat:8
Napięcie:6
Zabawa;7
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:9
Aktorstwo:9
Oryginalność:7
to coś:7
70/100
W skali brutalności:4/10
Gość: Aurelia, *.dynamic.chello.pl napisał
Też spodziewałam się czegoś bardziej „hard”. 😉 A tu lekki zawód. Ogółem film ciekawy, nie nudził, ale reklama zbyt wybujała. Albo mamy po prostu za mocno zryte banie, hehe. 😀
PS. Ja też się obawiałam Cannibal Holocaust, ale ostatecznie nie było tak źle, naprawdę. 🙂 Jedyne na co nie mogłam patrzeć to na te momenty jak rzeczywiście zabijali zwierzęta (chyba wiesz o co chodzi). Green Inferno pana Rotha jest bardzo podobne.
Gość: Koper, *.dynamic.chello.pl napisał
Taki trochę nijaki ten film. Miał być festiwal obrzydliwości, nic takiego nie stwierdzono. Zamiast tego nieco rwana, chaotyczna opowieść o dziewczynce, co to całe życie się wzbraniała przed tknięciem mięsa, a jak już skosztowała to wpadła w nałóg (czyżby kolejny horror będący metafora uzależnień?). Tego typu europejskie artystyczne kino to przyciąga zwykle formą, nie treścią. Tutaj niestety ciekawej formy zabrakło, ot nakręcone to jest raptem poprawnie. A treść też daleka od zachwytu, z denerwującymi dziurami, absurdami i zachowaniami bohaterów, ale ani to nie szokuje, ani specjalnie nie zapada w pamięć. Ot, takie tam. To już wolę ten „Cannibal Holocaust” – autentyczne plenery, świetna muzyka i faktycznie nieco szokujące sceny.