Zła droga – Mikel Santiago
Bert Amandale pisarz poczytnych thrillerów o seryjnym mordercy, mąż pięknej Miriam i ojciec zbuntowanej Britney niedawno rozpoczął wraz z bliskimi nowe życie w Prowansji. Tu wśród malowniczych pól lawendy próbuje odzyskać utraconą wenę, zaufanie córki i miłość żony. Gdyby nie obecność przyjaciela z dzieciństwa jedyną rozrywką byłby dla niego sztywne kolacyjki z miejscową elitą, na które uporczywie ciąga go żona. Na szczęście Bert ma Chucksa, swojego kumpla z lat szczenięcych, szalonego rockmana, który również sprowadził się na południe Francji w poszukiwaniu twórczej weny – z tym że muzycznej.
Pewnego wieczoru Bert zastaje przyjaciela w opłakanym stanie. Okazuje się, że przed paroma dniami Chucks spowodował wypadek samochodowy, w którym zginął jakiś mężczyzna i zwiał z miejsca zdarzenia. Sęk w tym, że nazajutrz nie znalazł żadnych śladów po swojej ofierze, a w okolicy nikt nie zgłosił takiego wydarzenia. Chuck zaczyna wierzyć, że ktoś celowo zatarł ślady po jego ofierze – ktoś kto wcześniej sprawił, że poraniony mężczyzna znalazł się w środku nocy na drodze.Początkowo Bert nie daje wiary sensacyjnym zeznaniom kumpla, ale późniejsze wydarzenia każą mu zmienić perspektywę.
„Zła droga” to druga powieść w dorobku hiszpańskiego pisarza Mikela Santiago. Tym razem autor „Ostatniej nocy w Tremore Beach”, której akcja rozgrywała się na wybrzeżu Irlandii, zabrał czytelników do słonecznej Prowansji.
Pamiętam, że moje odczucia względem poprzedniej książki były dobre, ale nie zachwycające. Tym razem muszę stwierdzić, że Santiago zaplusował. Widzę progres zarówno na poziomie warsztatu- styl, język – jak i na poziomie treści – znacznie bogatszej o wątki sensacyjne, obyczajowe i psychologiczne.
Zarówno teraz jak i w poprzedniej książce nie zabraknie miejsca na trochę onirycznych motywów, wizji koszmarnych snów i złych przeczuć – w „Złej drodze” są znacznie lepiej wyszlifowane i służą nie tyle jako wątek nadnaturalny ile pretekst do wpędzenia czytelnika w paranoję bliską tej jako będą odczuwać bohaterzy.
Właśnie te motywy najbardziej mnie przekonały. Podobnie jak Chucks i Bert zastanawiałam się co zdarzyło się naprawdę, a co jest tylko podszeptem rodzącej się manii prześladowczej.
Ciekawsi wydają się też samo bohaterzy, ze swoimi słabościami, których im nie brakuje. Tym razem autor obdarzył narratora – Berta- niezłym poczuciem humoru, dzięki czemu łatwiej go polubić i nie jawi się czytelnikowi jako neurotyczna mameja. Myślę, że sukces poprzedniej książki dał autorowi więcej pewności siebie dzięki czemu bardziej otworzył się na czytelnika- takie odniosłam wrażenie.
Akcja powieści toczy się w idyllicznym miasteczku we Francji gdzie deszcz pada tylko nocą, a za dnia słonce opromienia radosne oblicza jego wiodących perfekcyjną egzystencję mieszkańców. Coś tu jednak nie do końca się zgadza. W ten obrazem wkrada się fałsz, który mogą dostrzec tylko tak niedopasowane typy jak szalony rockman i jego zakochany w pigułkach kamrat pisarz.
Już na początku książki pojawia się nawiązanie do twórczości Iry Levina, konkretnie „Żon ze Stpford” i myślę, że pojawia się nie bez powodu. W miarę jak będziecie zapoznawać się z kolejnymi wydarzeniami, poznawać bohaterów, skojarzenie z tą konkretną powieścią będzie coraz silniejsze. Oczywiście nie mam tu na myśli bezczelnej kalki fabularnej- nic z tych rzeczy- idzie raczej o ogólne przesłanie: Gdy coś jest zbyt doskonałe, nie jest prawdziwe.
Na tym zakończę, bo dość się nastukałam w klawisze. Myślę, że czujecie się już zachęceni do lektury, a ja czekam na kolejną książkę Mikela Santiago.
Moja ocena:8+/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Czarna Owca
Dodaj komentarz