A Cure for Wellness/ Lekarstwo na życie (2017)
Młody korposzczurek z podkrążonymi oczkami i zębiskami rekina biznesu zostaje wysłany do uzdrowiska w Szwajcarii z misją wyciągnięcia stamtąd swojego przełożonego. Przełożonego, który pod wpływem kuracji doznał oświecenia i nie zamierza wracać do świata z którego uciekł.
Niefortunny splot zdarzeń sprawia, że ambitny młodzieniec zmuszony jest pozostać w szwajcarskim zamczysku pełniącym rolę spa i podkurować swoje zdrowie. Swój przeczulony instynkt, który zwykł wykorzystywać w pracy kieruje teraz na uzdrowisko i jego mroczną historię.
Młody zobaczy rzeczy niepojęte zanim dotrze do niego dlaczego szef i inni kuracjusze nie chcą opuścić tego czarownego miejsca.
Nazwisko Gore Verbinski kojarzy się z przyjemnym, zwieńczonym kasowym sukcesem, mainstreamem. Chyba nikt nie ma wątpliwości względem talentu reżysera, który pokazał się światu jako ten, który ujarzmił japoński „Krąg” i stworzył na jego bazie jeden z najlepszych amerykańskich horrorów nakręconych już w XXI wieku. Nakręcił też trzy części „Piratów z Karaibów”, więc moje oczekiwania wobec „Lekarstwa na życie” były nieco inne.
Tak, spodziewałam się zgrabnej komerchy. Dostałam coś nie przystającego do tego, coś co wcale nie musi się sprzedać w szerokim paśmie.
„Lekarstwo na życie” okazało się pięknym filmem. Budżet wcale nie poszedł na jump scenki, bo takowych prawie nie ma, nie licząc migawek niektórych halucynacji głównego bohatera. Zdjęcia – bajka. Dopieszczone w każdym detalu. To samo można powiedzieć o doborze plenerów, czy scenografii. Każde ujęcie to gotowy obraz kwalifikujący się do powieszenia na ścianie. Można oglądać z zachwytem.
Klimat filmu nakazuje mi sądzić, że mam tu do czynienia z horrorem gotyckim, albo neogotyckim, fabuła to raczej horror psychologiczny, pełen symboli, metafor.
Nasz bohater to poturbowany psychicznie młodzieniec, który za nic w świecie nie chce przyznać się do swoich słabości, bojąc się, że wówczas skończy jak jego ojciec – samobójca. Do życia podchodzi bezrefleksyjnie prąc do przodu, aż trafia do miejsca gdzie sens jego istnienia całkowicie traci znaczenie.
Szwajcarskie uzdrowisko umieszczone w pałacu na szczycie góry może przypominać zamczysko Draculi, co przynosi szybkie skojarzenie z wampiryzmem, ale to tylko skojarzenie.
Izolacja i dziwne eksperymenty medyczne jak u Doktora Moreau i mozolne próby poznania prawdy. Zwidy, omamy i silna sugestywność. Wysoko rozwinięta intuicja młodzieńca sprawia, że wydaje się być jedyną ofiarą zdającą sobie sprawę ze swojego położenia. A może wręcz odwrotnie? Wybiegi jak w „Wyspie tajemnic”.
Mimo braku wspomnianych jump scenek, nie brakuje tu grozy. Może właśnie z powodu ich braku. Groza nie atakuje z zaskoczenia, jest cały czas obecna. Porównałabym ją do mgły, początkowo ledwo widocznej, z czasem gęstniejącej aż do konsystencji mleka.
Pojawią się gwałtowne ataki na naszego młodzika, między innymi za sprawą ‘atrakcji zakładu’ czyli przerośniętych pijawek, wyglądających jak gigantyczne węże wodne. A że węży i pijawek boję się panicznie, byłam załatwiona. Kolejną sceną wartą kilku punktów strachu jest ‘przygoda dentystyczna’. Aj. Zwieńczeniem jest ‘wysyp żywych trupów’, czyli scena w jadalni gdzie nasz bohater próbuje przemawiać do kuracjuszy.
Gdy to tych wszystkich pochwal dorzucimy jeszcze dobre aktorstwo to można by pofantazjować o tytule filmu idealnego, gdyby nie poważne zgrzyty fabularne w końcowej partii filmu. Takie konwencjonalne rozwiązania średnio przypasowały mi do onirycznego przekazu. Tym bardziej wypadło to topornie, że ukazano to jako wielką niespodziankę, choć nie wydaje mi się by którykolwiek z widzów nie zorientował się dużo wcześniej w czym rzecz- chodzi mi tu o wątek barona.
Widać ideałów nie ma, ale i tak film uważam za bardzo udany.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:7
Klimat:9
Napięcie:7
Zabawa:9
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:10
Aktorstwo:8
Oryginalność:8
To coś:8
76/100
w skali brutalności:2/10
Zdjęcia, scenografia, gra aktorów- tu się zgodzę: bardzo na plus.
Co do reszty mam zupełnie odmienne zdanie. O ile jeszcze początek i, powiedzmy środek (bo film dosyć długi) były względnie ciekawe tak ostatnie 30 minut jest totalnie zmarnowane. Końcówka nie trafiona kompletnie, zupełnie popsuty klimat.
Porównania do fantastycznej „Wyspy tajemnic” to nieporozumienie.
Film, jak dla mnie, nieudany.