The Void (2016)
W czasie nocnego dyżuru do starego szpitala trafia nieprzytomny mężczyzna, którego policjant Daniel znalazł na poboczu w opłakanym stanie. Opiekę nad pacjentem przejmuje między innymi Alison, żona wspomnianego policjanta.
Jeszcze tej nocy w budynku dojdzie do szeregu dziwnych i przerażających zdarzeń mających związek z grupą zamaskowany wyznawców nieznanego kultu, którzy zgromadzą się przed szpitalem.
Bardzo ciężko było mi opisać fabułę „The Void”. Wymęczyłam powyższy opis, a przeglądając w sieci strony filmowe widzę, że nie tylko ja miałam problem ze złożeniem tej fabuły w całość.
Miałam w ogóle zaniechać pisania o nim, a jego rosnąca popularność i dyskusje z nią związane poniekąd zmusza mnie do tego.
Można powiedzieć że „The Void” to horror z krwi i kości, jakich już się nie kręci. Jego wizualny aspekt robi spore wrażenie zważywszy na ilość efektów i upiornych charakteryzacji zmajstrowanych niskim kosztem.
Dopatrzyłam się w nim pokaźnej ilości scen zasługujących na specjalne wyróżnienie za sam pomysł i zdjęcia.
Zacznę trochę od dupy strony, bo od finału gdzie widziałam jedno z najlepszych ujęć piekła czy też alternatywnego świata śmierci. Wielkie wow. Porównywalne wrażenia miałam ostatnio w ’81 🙂 Żartuje, nie był mnie wtedy na świecie. Ale faktycznie w ’81 Fulci nakręcił „Hotel siedmiu bram” i jego finałowa scena to coś zbliżonego do obrazu z finału „The Void”.
Mimo, że zasadniczo żywych trupów tu nie spotkamy, przynajmniej nie w postaci zombie to mamy tu sporą dawkę gore, które mogą Wam przypomnieć włoskie obrzydliwości. Cała estetyka filmu stworzona jest na mode lat ’80. Mamy tu ludzi zmieniających się w potwory wzorem „Coś„, fantasmagoryczne sytuacje i bohaterów przypominających oprawę „W paszczy szaleństwa”, czy „Hellrisera” i dużo dużo naleciałości z Lovecrafta.
Czyżby horror idealny? Otóż nie.
Filmowi jest daleko do ideału głównie ze względu na warstwę narracyjną, niemożebnie bełkotliwą i chaotyczną. Scenariusz olewa podstawy konstrukcyjne filmowej historii. Nie wiadomo tak naprawdę kto jest tu głównym bohaterem, bo nikt nie wysuwa się na prowadzenie. Wszyscy zostali wrzuceni do jednego worka. Nikogo nie zdołałam bliżej poznać, a śledząc rozwój wypadków kilkakrotnie zastanawiałam się 'a kto to jest?’ Wszytko za sprawą braku jakiegokolwiek fabularnego wstępu. Właściwa akcja rozpoczyna się praktycznie od progu i już po chwili mamy pierwsze spotkanie z makabreską. Nim jeszcze wszyscy zdążą się przedstawić. To z kolei przekłada się na braki w stopniowaniu napięcia, braku próby zaangażowania widza w tą historię.
Miałam wrażenie, że twórcy są tak napaleni na wystraszenie widza, że nie liczy się dla nich nic więcej. Oglądałam ten film niczym ciąg absurdu i ohydy i tak też go zapamiętam mimo wszystkich ciepłych skojarzeń i udanych odwołań do klasycznych już horrorów.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:5
Klimat:8
Napięcie:5
Zabawa:6
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:9
Aktorstwo:6
Oryginalność:8
To coś:6
62/100
W skali brutalności:4/10
Mnie osobiście bardzo się podobał zamysł aby nie było jednego, czy dwóch głównych bohaterów. Mamy tu grupę ludzi postawionych oko w oko z nieznanym. Nie znamy przeszłości bohaterów (no poza parą policjant-doktor, gdzie wiemy, że byli kiedys małżeństwem). Fajny klimat, Lovecraft wylewał się tu z każdego kąta 🙂 Takie połączenie „Coś” z „Hellraiserem” i „Event Horizon”. Może gra aktorska pozostawia trochę do życzenia ale klimat lat ’80 bardzo przyjemny 🙂 Jesteśmy trochę wrzuceni w środek akcji jakby to był tylko wyrywek z jakiejś spójnej historii. To też mi się podobało. Może twórcy pójdą za ciosem i coś jeszcze z tej historii wycisną 🙂