Shut In/ Osaczona (2016)
W tragicznym wypadku samochodowym zginął mąż Mary, Richard, a jej nastoletni pasierb, Steven doznał urazu mózgu w wyniku, którego jego życie to bierna wegetacja. Kobieta obawia się, że nie jest w stanie dłużej opiekować się Stevenem i planuje zapewnić mu opiekę w specjalnym ośrodku.
Tymczasem w swojej pracy, psychologa dziecięcego trafia na przypadek chłopca, który z powodu zaburzeń zachowania może stracić szansę na normalne dzieciństwo. Mały Tom ucieka z opieki społecznej prosto do domu Mary, jednak jeszcze tego samego wieczoru znika. Kobieta jest przekonana, że dzieciaczek zginął na mrozie z powodu jej zaniechania i teraz jego duch nawiedza ją nocami.
Dawno nie widziałam Naomi Watts w żadnym horrorze, a z tym gatunkiem kojarzy mi się nieodmiennie od czasu „Kręgu„. Byłam ciekawa jak będzie wyglądać jej kolejne spotkanie z gatunkiem, co z tego tym razem wyniknie. Co prawda, „Osaczona” stricte horrorem nie jest, raczej thrillerem, jednak wykorzystuje on sporo elementów, które są jednak bardzo typowe dla kina grozy. Jak się okazało, nie był to powrót w wielkim stylu, bo „Osaczona” to do bólu przeciętne kino, wykorzystujące ograne motywy i tak naprawdę Naomi nie miała tu wielkiego pola do popisu.
W thrillerach z gruntu najważniejsza jest dobrze zbudowana intryga. Sprawne wywodzenie widza w pole, gra na jego emocjach i budowanie napięcia tak by całą historię śledziło się z uwagą. Tu tego nie zaznałam i już Wam mówię dlaczego.
Pierwszym i w zasadzie ostatnim zarzutem jest schematyczność. Schematyczność tęgich rozmiarów pozwalająca w dużą dokładnością przewidzieć dalsze wydarzenia. Ot pojawia się bohater – tak, wiemy, że to właśnie on zginie, bo zgodnie z narzuconym tu schematem, który szybko rozgryziemy idealnie wpisuje się w rolę potencjalnej ofiary. Ten sam problem miałam chociażby z „Annabelle„, której sequel niebawem trafi do kin.
Jeśli mamy do czynienia z przewidywalnością tej miary ciężko mówić o napięciu. Ta schematyczność pociąga za sobą dalsze konsekwencje. To co miało być w założeniu nieoczekiwane, czyli wszelkie sceny, przy których powinniśmy podskoczyć na fotelu nie robią pożądanego wrażenia. Po prostu są, pojawiają się ni z tego ni z owego bez wstępnego 'podejścia’.
Emocje bohaterów, na których zbudowana jest cała historia, czyli po pierwsze dylematy zawodowo – moralne Mary i relacja z pasierbem są tak grubymi nićmi szyte, że równie dobrze można by wyposażyć bohaterów w transparenty. Cała psychologia postaci tak ważna w tego rodzaju opowieściach zbudowana została na oczywistych oczywistościach. Jeśli już widzieliście film, domyślacie się zapewne o czym mówię.
Nie wyposażono tych postaci w żadne rysy, zgięcia, zniekształcenia, są papierowi i wyglancowani jak srebrna zastawa w lordowskim domu. W tę wszechobecną schematyczność doskonale wpisuje się zagrywka końcowa, czyli twist fabularny, który zdradza nam istotę całej intrygi. Jeśli byliście zaskoczeni to Wam zazdroszczę.
Nie, film mi się nie podobał, bo w żaden sposób nie odstawał od przeciętności. Był nijaki i nawet aktorstwo, nie najgorsze przecież, nie ratuje sprawy.
Moja ocena:
Straszność:1
Fabuła:5
Klimat:6
Napięcie:5
Zabawa:6
Zaskoczenie:5
Walory techniczne:7
Aktorstwo:6
Oryginalność:4
To coś:4
49/100
W skali brutalności:1/10
candida_albicans napisał
Interesujacy sam post jak i blog,dodaje do ulubionych i bede sledzil…