Unspoken (2015)
Nastoletnia Angela ma podjąć pracę opiekunki w nawiedzonym domu zwanym Briar. Okoliczni mieszkańcy w tym ojciec dziewczyny radzą jej trzymać się od niego z dala, jednak są i tacy, którym obecność Angeli w Briar ułatwi pewne sprawy. Ostatecznie Angela przystaje na ofertę pracy. Tak dziewczyna poznaje małego Adriana, który od śmierci ojca nie odzywa się ani słowem, oraz jego troskliwą mamę Jeanie. Wkrótce legenda Briar daje o sobie znać w postaci niewyjaśnionych i złowrogich zjawisk których światkiem jest Angela.
„Unspoken” to jeden z kilku filmów Sheldona Wilsona, które ostatnio zmajstrował. Nie da się ukryć, że niezły z niego pracuś, niestety jak dotąd żaden nich nie zbliżył się do przyzwoitego poziomu szczególnie jeśli chodzi o realizację.
Facet ma niebywałą głowę do pogrążania dobrych pomysłów. Weźmy choćby jego „Płytki grób”, czy pomysł wyjściowy nie był oryginalny i ciekawy? Według mnie był. Czy w związku z tym powstał na jego bazie dobry straszak? Niestety nie.
Tak też dzieje się w przypadku „Unspoken”, choć muszę przyznać, że geniusz zamysłu ujawnia się dopiero na finiszu tej historii, można wręcz rzec w epilogu. Widząc w jaki sposób Wilson wykorzystał motyw nawiedzonych domów z aprobata pokiwałam głową. Fani zrytych pomysłów przyznają mi rację, niestety ten mały psikus to za mało by zrekompensować nudę i niedoróbki zarówno na poziomie scenariusza jak i jego przekładu na obraz.
Widząc sceny otwierające fabułę, retrospekcje z przed lat pokazującą jak narodziła się zła sława domu Briar już wiedziałam, że nie mam tu do czynienia z profesjonalistami. Widziałam słaby technicznie banał.
Gdybym wcześniej skojarzyła nazwisko twórcy z potworkiem pod tytułem „Hollow” (nie mylić z „Hallow„) zapewne już odstawiłabym ten film. Ale nie skojarzyłam. Zobaczyłam za to Jodelle Ferland, dobrze zapowiadającą się aktorkę młodego pokolenia. Ona zatrzymała mnie przed ekranem i tylko ona z całej obsady tak naprawdę coś tu sobą reprezentowała.
Fabuła „Unspoken” jest bogata w watki poboczne. Tu tajny lesbijski romans, tu handlarze dragami, tu problemy finansowe samotnego ojca i w tym wszystkim- nawiedzony dom. Scenariusz bardzo dba byśmy się nie nudzili, co w moim przypadku dało efekt odwrotny.
Jak na film o nawiedzonym domu przystało zobaczymy tu szereg cudów i dziwów związanych z paranormalną aktywnością. Wszystkie tego rodzaju sceny nakręcone są z niebywała precyzją i staraniem. Już widzę jak Wilson godzinami ślęczy na filmami Wana i ze stoperem w ręku odmierza ile powinien trwać powolnym przejazd kamerą przed nagłym 'jump’.
Wiele to nie dało, bo ani to nie wygląda ani nie działa. Oczywiście nie jest tak źle jak w przypadku „Hollow” kiedy to obcowałam nie tylko z niebywale chujowym aktorstwem, ale też najbardziej dziadowskimi efektami specjalnymi jakie mógł stworzyć ktoś uważający się za profesjonalistę w tej dziedzinie.
Tu techniczna strona efektów jest całkiem w porządku. Jednak w tym wszystkim brak polotu. W efekcie mamy film może nie najgorszy, ale w najlepszym przypadku średni.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła:6
Klimat:5
Napięcie:4
Zabawa:5
Zaskoczenie:8
Walory techniczne:7
Aktorstwo:6
Oryginalność:5
To coś:4
51/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz