Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści – H.P Lovecraft
Dla fanów klasycznej literatury grozy szczególnie tej z podgatunku Weird fiction powstałemu z połączenia horroru, fantastyki i fantastyki naukowej nazwisko Lovecraft jest pierwszym, które nasuwa się w momencie gdy spytać ich o niekwestionowanego króla gatunku.
Lovecfrat jest też jednym z moich faworytów odkąd przeczytałam jego „W poszukiwaniu nieznanego kadah„. Miałam też okazję poznać go od nieco innej strony dzięki zbiorom jego listów i esejów w „Koszmary i fantazję„. Przeszedł w końcu czas by zmierzyć się z tym, z czego Lovecraft zasłynął najbardziej, czyli jego opowiadań opartych na autorskiej mitologii Chtulu. To właśnie historie oparte na temacie Wielkich Przedwiecznych królują w zbiorze „Zgroza w Dunwich…”.
Od dawna chciałam przeczytać „Zew Cthulu”, „W górach szaleństwa”, czy „Przypadek Charlesa Dextera Warda”. Te tytuły były mi znane ze słyszenia i miałam na nie ogromny apetyt. Ucieszyłam się więc, że znalazły się w jednym zbiorze.
Wydawnictwo Vesper przodujące w klasycznej literaturze grozy uszczęśliwiło mnie i podejrzewam wielu innych czytelników nowym wydaniem zbioru opowiadań Lovecrafta.
Książka liczy sobie ponad osiemset stron, jest niemożebnie długa toteż mimo ogromnego zapału przeczytanie jej zajęło i sporo czasu. Formie tego wydania nie mam absolutnie nic do zarzucenia, zarówno okładka jak i ilustracje umieszczone przy każdy z opowiadań doskonale wpisują się w klimat treści.
Wszystkich opowiadań jest piętnaście. Ich objętość jest mocno zróżnicowana. Początkowe, najstarsze, bowiem ich kolejność jest chronologiczna względem dat powstania, są krótkie. Absolutnie się w nich zakochałam. „Dragon” wydał mi się zapowiedzią rodzącej się w głowie pisarza mitologii Chtulu. Już tu pojawiają się motywy wędrówki, mrożących krew w żyłach odkryć, tajemnic nieznanych nauce, czy wierze i szaleństwa jakie powoduje zgłębienie tego co nieznane.
„Ustalenia dotyczące zmarłego Artura Jrmyna i jego rodu” to mój absolutny faworyt. Zamysł jaki zrodził się w głowie autora, pomysł na rodową tajemnice wymykającą się z ram pojmowania świata przez 'przyzwoitych ludzi’ jest fenomenalny. Musiałabym użyć spoilera by Wam ten fakt unaocznić. To opowiadanie obywa się bez Wielkich Przedwiecznych nie mniej jednak mamy tu kolejnego poszukiwacza prawdy, który boleśnie się z nią zmierzy.
„Wyrzutek” to znowuż więcej fantastyki. Nie wiem na ile moja interpretacja utworu zbliża się do prawdy, bo jest to moim zdaniem bardzo niejasny tekst, ale chyba stanowi on, jako jedyny, przykład opowieści bohatera który jednocześnie jest antybohaterem. Nie jest człowiekiem, jest istotą, która na kartach opowiadań Lovecfrafta zwykle przemyka jako nienazwany dziw i zgroza. Bardzo oryginalny manewr.
„Muzyka Ericha Zanna” narracyjnie już bardziej zbliża się do typowego stylu Lovecrafta. Styl ten jak zauważycie przy następnych jego tekstach niezmiennie opiera się na retrospekcji. Mało kiedy narratorem jest główny bohater. Tekst stanowi raczej relacje naocznego świadka jakiś stosownie przerażających wydarzeń, rzadziej jest on ich bezpośrednim uczestnikiem. W przypadku tego opowiadania znowu may do czynienia z krótszym tekstem, pozbawionym motywów z cyklu Cthulu, nie mniej jednak nienazwana, niszcząca siła odgrywa tu rolę nadrzędną. Bardzo podobała mi się konstrukcja tego opowiadania, pozbawiona rozlicznych dygresji, przytaczanych w całości fragmentów korespondencji i niejasnej, dla mnie ciemniaka terminologii. Jest tajemnica, jest w tym jakiś gotycki romantyzm, samotność i trwoga.
„Szczury w murach” to znowuż kolejna udana acz niekoniecznie szczęśliwa próba zgłębienia rodzinnych tajemnic, poznania swoich korzeni.Akcja rozgrywa się w starym zamku i toteż jej gotycki klimat jest miażdżący. Sama fabuła wzbudziła we mnie mniejszy entuzjazm niż w przypadku rodowych przypadków Artura. Tu Lovecraft już zaczął powoli rozwijać warstwę retrospekcji tworząc opowieść w opowieści. Z czasem, w miarę rozwoju jego twórczości ta właśnie warstwa całkowicie zdominuje jego teksty – dla mnie do tego stopnia że zdarzało mi się zapominać od kogo się to wszytko zaczęło;)
„Święto” to znowuż bardzo oryginalne opowiadanie. Pojawia się tu motyw nieznanego kultu i jego wyznawców – nie będących zwykłymi ludzi. Jeden z nich udaje się na ceremonie i opisuje najdziwniejsze dziwy jakich doświadczył. Bardzo oniryczny klimat.
Wreszcie „Zew Cthulu”, który zapoczątkował cały stos opowiadań pisanych na ten sam temat. W jakiś sposób połączonych, choć nie bezpośrednio za sprawa motywu przewodniego, czyli tematu przedwiecznych prabogów, którzy istnieli zanim jeszcze pojawili się ludzie. Oczywiście mamy tu retrospekcje, czyli relacje naocznego świadka wydarzeń, których lepiej nie ujawniać światu. Jego opowieść o powolnym i konsekwentnym zgłębianiu mrocznej tajemnicy. Jest to pierwsze z dłuższych opowiadań. Tak naprawdę zapowiedz kierunku, w którym dalej zmierzała twórczość autora. To tu pojawiają się pierwsze bogatsze opisy nieznanych zgróz jakie spotkać mogą ciekawscy zapaleńcy. Mnie szczerze mówiąc to opowiadanie nie urwało majtek z tyłka. Serio, tyle się nasłuchałam o Cthulu, że myślałam, że bezie to jakaś spektakularna bomba. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że perspektywa z jakieś Lovecraft zwykł pisywać to co, ma w czytelniku wzbudzać lęk, zakłada dużą dozę domysłu. Autor celnie stwierdził, że zgroza nie jedną ma twarz, to też nawet gdy z czasem tworzył jeszcze barwniejsze opisy wszelkich mrocznych istot, nie narzucał czytelnikowi konkretnej wizji.
„Przypadek Charlesa Dextera Warda” to już przykład mocno rozkręconej opowieści. Opis tejże swoją droga bardzo udanej historii jest przebogaty. Przekłada się to rzecz jasna na długość tego opowiadania, ale w tym przypadku wcale mnie to nie zniechęciło. Przypadek Charlesa, jest po prostu bardzo intrygujący. Pojawia się tu już wcześniej wprowadzony na pokład motyw mitologii Cthulu, ciemnych złowrogich istot, które tylko szaleniec chciałby sprowadzić w szeregi śmiertelników. Z resztą o takich szaleńcach jest tu mowa. Perspektywa z jakiej Lovecraft opisuje swoją historię jest na tyle odległa głównemu bohaterowi, że dzięki temu powstaje wspaniała przestrzeń dla nienazwanych lęków i domysłów. Po samym gwoździu programu, głównej tajemnicy spodziewałam się nieco więcej, ale jak już Cthulu wtargnęło w głowę autora, tak już zostało i zostanie.
Tytułowa „Zgroza w Dunwich” jest zarówno pod względem konstrukcji jak i samego pomysłu dość zbliżona do wcześniejszego opowiadania.Ponowni mamy tu motyw przyzywania z innego świata złych mocy i konsekwencji tego rodzaju zabiegów. Mamy tu w zasadzie bezimiennego narratora, który relacjonuje historię wydarzeń w pewnej osadzie. Ponownie zachowuje on duży dystans i relacjonuje sprawę jak rasowy detektyw, rzucając coraz to nowsze fakty i domysły. Finał historii, jak zawsze kończy się tragicznie, a kolejny narrator po raz kolejny potwierdza, że nie warto szukać pewnych odpowiedzi.
„Szepczący w ciemności”, znowuż niemożebnie długi, bardzo przypadł mi do gustu, chyba najbardziej spośród dłuższych opowiadań w zbiorze. Historia miejscami wydaje się nieco naiwna, a może inaczej, jej narrator to człowiek naiwny. Znowu mamy przypadkowego człowieka, który niechcąco nadepnął na minę i wplątał się w coś czego nie rozumie, ale gorąco chcę zrozumieć, co rzecz jasna nie kończy się dla niego dobrze. Mamy tu istoty nie z tego świata, ale nieco innego rodzaju niż Pradawni zwabieni mroczną magią. Mamy tu Myślące Grzyby, o tak. Recz kosmiczna, solidne sci-fi.
Z „W górach szaleństwa” wiązałam podobnie duże nadzieje co z „Zew Cthulu” i ponownie nieco się rozczarowałam. To kolejne, niemożebnie długie opowiadanie. Nie wiele ma wspólnego z ekranizacją Carpentera. W zasadzie od pojawienia się Cthulu wszystkie opowiadania są pisane na jedną modę. Fabuły zlewały mi się i nie do końca mnie to cieszyło. Na końcu zbioru znajdują się te właśnie najbardziej znane i najnowsze z opowiadań.
Oczywiście ta monotematyczność Lovecrafta wcale nie jest tak wielkim minusem jak to możecie odbierać. Podobne zdaniem mam o Poe’m, ale przecież kocham te jego historie mimo, że większość bazuje na tym samych schemacie: miłość i śmierć. Myślę, że po prostu za dużo było tego na jeden raz.
Podsumowując, bardziej cenię Lovecrafta za te krótsze opowieści niż za te, które zagwarantowały mu pośmiertną co prawda, ale jednak ogromną sławę.
Tym, którym autor kojarzy się głównie z mitologią Cthulu mogę zapewnić, że ma do zaoferowania o wiele więcej.Zaś o samym zbiorze mogę powiedzieć, że stanowi doskonały przekrój twórczości autora.
Moja ocena:8/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Vesper
brazowy_jenkin napisał
Nie mów, że wydawnictwo dało Ci za darmo tę piękną i drogą książkę 😮 Ostatnio natknąłem się na nią w Empiku i rozważałem możliwość jej kupienia, ale zaraz obok zobaczyłem drugi tom: „Przyszła na Sarnath zagłada” i pomyślałem, że musiałbym wziąć od razu dwie, ale nie mogłem pozwolić sobie na aż taki wydatek.
Z opowiadań Lovecrafta chyba najbardziej podobał mi się „Dziwny wysoki dom wśród mgieł”. Nie jest straszne (bo które jego opowiadanie tak naprawdę jest?), ale jaki to ma klimat! Dosłownie czułem się jak we śnie. „Dagon” (nie „Dragan”;) też jest niezły, w ogóle w tych klasycznych dziełach niesamowite jest podejście do tematu grozy i zachowań ludzkich w sytuacjach stresowych; facet zobaczył stwora z głębin i tak się przeraził, że uciekając zaczął śpiewać 🙂
Nie wiem, czy widziałaś hiszpański film „Dagon”. Nie ma tu jego recenzji, więc pewnie nie, a zatem polecam. Nie jest to ekranizacja opowiadania, choć łączy je wspólny punkt wyjścia, ale bardzo czuć w nim ducha Lovecrafta, a szczególnie mocne jest zakończenie.
Wspomniany zbiór pewnie za jakiś czas kupię. Odkąd przeczytałem, że posiada ilustracje, jeszcze większą nabrałem na niego chętkę.
ilsa333 napisał
Literówka, już poprawiłam.
Tak, udało mi się ją wyżebrać. Podobnie drugi zbiór „Przyszła na Sarnath zagłada” i jeszcze „Mnicha” Lewisa.
Nie wiem jak w w twardej, ale miękkiej „Zgroza…” jest dostępna za 59,00 a „Przyszła…” za 49.00. Może w Biedrze się kiedy pojawią taniej, choć to raczej nie jest autor dla mas.
Gość: Buffy1977, *.static.reseler.com napisał
Mnie udało się ten zbiór dostać za niecałe cztery dychy, ale dlatego, że na wewnętrznej okładce jakieś małe zanieczyszczenie było.
I oczywiście dołączam się do rekomendacji Ilsy – naprawdę warto przeczytać, zresztą tak samo, jak „Przyszła na Sarnath zagłada” nie tylko dlatego, że to przecież znakomity Lovecraft, ale również dla samego wydania, bo jest naprawdę nietuzinkowe.
brazowy_jenkin napisał
Po tym, jak zobaczyłem piękne wydanie w twardej oprawie, już nie potrafiłbym się zadowolić tym z miękką okładką. A to tylko dziesięć złotych więcej.
danaet napisał
Uwielbiam Lovecrafta i jego następców m. in. Kuttner, Lumley czy King (pierwszy i ostatni bardziej). Cieszy mnie cholernie, że mistrz grozy jest nadal przypominany przez polskich wydawców. Pamiętam czasy ze schyłku lat ’90 poprzedniego wieku gdzie prawie połowę opowiadań Howarda Philipsa można było dostać tylko w angielskich wydaniach a wówczas przeżywałem boom na papierowe RPG Zew Cthulhu i cholernie mi było szkoda czasu spędzać całe dnie ze słownikiem aby szlifować język. Dziś choć w erpegi nie gram od dawna nadal uwielbiam prozę Lovecrafta choć życie weryfikuje mój czas na czytanie. Szczerze powiedziawszy jak jeszcze z pięć lat temu mogłem sobie pozwolić na czytanie około pięciu książek miesięcznie to teraz się to odwróciło i jest jedna na pięć miesięcy 🙂
Fajnie Ilsa, że „żebrzesz” 😛 od wydawnictw. Ja już mało co śledzę nowości czy reedycje książek grozy na polskim rynku a na twój blog włażę średnio 2-3 razy dziennie. W ten zbiór opowiadań zaopatrzę się na pewno… tylko czy nie pamiętam „Zgrozy z Dunwitch” jako „Grozy z Dunwitch”??? 🙂
Jak zwykle pozdrawiam.
ilsa333 napisał
Serio 2-3 razy dziennie? To mnie zaskoczyłeś. Gdybym miała więcej czasu na lekturę tych nowości książkowych pojawiałoby się więcej. Czasami aż żal, jak wydawca proponuje mi książkę, a ja muszę odmówić, bo stos zamówionych już czeka.
Bodaj rok, czy dwa lata temu po raz pierwszy wydano w Polsce „Listy i eseje” Lovecrafta – to dopiero gratka.
Gość: ar2rro, *.red-83-32-134.dynamicip.rima-tde.net napisał
Bardzo się ciesze ze dałaś szanse Lovecraftowi i ze opowiadania Ci się spodobały.
Kiedy czytałem podobny tom opowiadań (a miałem wtedy prawdopodobnie ok. 13 lat) to najbardziej mi zapadł w pamięci „Kolor z przestworzy” oraz wspomniany przez Ciebie „Szepczący w ciemności”. Z perspektywy lat cześć opowiadań trochę już zalatuje grafomaństwem ale i tak zawsze z przyjemnością do nich wracam.
Polecam sięgnąć do oryginalnych wydań angielskich (szczególnie jeśli już ktoś wielokrotnie czytał wersje Polskie). Bardzo często są o wiele lepiej wydane i przy okazji można się poduczyć języka. Na ten przykład poniższe wydanie ma 880 stron i masę ilustracji.
http://www.amazon.com/Necronomicon-Weird-Tales-Lovecraft-Commemorative/dp/0575081570/ref=sr_1_1?ie=UTF8&qid=1478910205&sr=8-1&keywords=Necronomicon%3A+The+Best+Weird+Tales+of+H.P.+Lovecraft
Jak ktoś jest zainteresowany to polecam tez serie „Black Wings of Cthulhu” – nie jest to Lovecraft ale wszystkie opowiadania są inspirowane jego twórczością i redagowane przez S. T. Joshi czyli największego znawce i krytyka twórczości HPL (i nie tylko).
Bardzo szkoda ze w Polsce nie wydaje się tego typu zbiorów opowiadań.
pozdrawiam wszystkich kultystów i wyznawców 😉
KB2001 napisał
W górach szaleństwa jest genialnym opowiadaniem. Wcale się nie dłużyło, ale niesamowicie trzymało w napięciu.