Zimne ognie – Simon Beckett
Kate Powell prowadzi własną agencję PR i odnosi pierwsze zawodowe sukcesy. Nie jest jednak szczęśliwa. Dokucza jej samotność, lecz nie ma odwagi po raz kolejny wchodzić w związek partnerski. W duchu jednak marzy o dziecku. Wpada na pomysł użycia technologii in vitro by spełnić marzenie o macierzyństwie.
Kate nie chce by ojciec jej dziecka był całkowicie anonimowym facetem z banku spermy. Kobieta udaje się więc do kliniki, gdzie będzie mogła sama wybrać ojca dla swojego dziecka, poznać go i upewnić się, że wszytko z nim w porządku. W ten sposób poznaje samotnego psychologa, Alexa który początkowo ma być jedynie 'dawcą’. Okazuje się, że zagości w życiu Kate na dłużej i znajomość ta będzie miała bardzo ognisty finał.
Złapałam się na tym, że tworząc opis nowej książki Becketta pomyślałam- zaraz, czy to nie brzmi trochę nazbyt romansowo? Ma prawo tak brzmieć, bo „Zimne ognie” to zupełnie innych Beckett niż ten, którego pamiętają fani serii o policyjnym antropologu.
Fani wcześniejszych książek Simona Becketta zapamiętali go zapewne jako pisarza tworzącego coś mocniejszego niż przeciętnej klasy kryminały. Z uwagi na specyfikę pracy głównego bohatera autor raczył nas barwnymi opisami rozkładających się zwłok. Najbogatsza w takie wrażenia była chyba „Chemia śmierci”. Czytałam ją bardzo dawno, ale do tej pory pamiętam wrażenia jakie mi wówczas towarzyszyły. Serio, wręcz czułam zapach trupów.
Tym razem pisarz wziął się za coś co można sklasyfikować jako thriller psychologiczny.
Mamy tu znacznie więcej wątków obyczajowych niż w poprzednich jego dziełach, ale nie przeszkadzały mi one, bowiem facet sprawnie się przez nie przeprawia unikając bzdurnych wstawek.
Książkę czytałam z zadowoleniem. Przez pierwszą połowę towarzyszył mi nastrój tajemnicy do rozwikłania i pewnego niecierpliwego napięcia. Co ukrywa Alex Turner, przyszyły ojciec dziecka Kate?
Sprawa wyjaśnia się moim zdaniem zbyt szybko. Zwłaszcza, że antybohater rozstaje obdarty ze wszystkich tajemnic, od modus operandi po przyczynę jego działań zakopaną w gruzach przeszłości. Dostajemy praktycznie pełną diagnozę na tacy.
Co więc robić z dalszą lekturą? Ano, chyba czekać końca. Gdy już poznamy prawdziwe oblicze antybohatera pozostaje nam śledzić jego poczynania na drodze do ostatecznej konfrontacji. Ta nadchodzi ze stosowną oprawą.
„Zimne ognie” nie zrobiły na mnie takiego wrażenia jak oczekiwałam po tym autorze. Zdecydowanie jest to książka lżejsza od poprzednich, nawet wątki psychologiczne nie są tak miażdżące jak to u Becketta bywało.
Nie mniej jednak dla osób nie zaznajomionych z jego poprzednimi pisarskimi dokonaniami będzie to odpowiednia lektura. Wygórowane oczekiwana względem makabreski nie przysłonią Wam radości z lektury.
Tych, którzy Becketta znają przestrzegam, że „Zimne ognie” to już coś innego i świadomość tej inności powinna pomóc Wam rozgrzeszyć autora z tej zmiany frontu.
Moja ocena:5+/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Czarna Owca:
Dodaj komentarz